środa, 18 maja 2022

Stanisław Dybowski, recenzja po tekście chopinowskim Jerzego Marchwińskiego, 1976

  Wielce Szanowny Panie Profesorze!

Czytałem Pański tekst dwukrotnie. Doprawdy, świetny! Główną tezą, jak dobrze odczytałem, jest to, że „dzieło geniusza eo ipso jest genialne”. Pańska teza współbrzmi z tym, co przekazał nam Raul Koczalski, który od swojego profesora Karola Mikulego zachował myśl, że ludzkość dała światu trzech największych kompozytorów: Bacha, Mozarta i Chopina, ponad którymi nikt inny już nie zaistnieje. Idąc dalej tym tropem, ja dorzucam od siebie – napisałem książkę o Koczalskim, a więc jego myśli dobrze przetrawiłem – czy jest możliwe, aby któryś z wymienionych mógł napisać słabą kompozycję, poniżej talentu? Czy wrażliwy i muzykalny wykonawca mógłby zagrać brzydko? Oczywiście może się pomylić i zagrać fałszywy ton, ale w dalszym ciągu, będzie to ton piękny! Lub teraz nawiązując do Pana! Pan miał zawsze piękny dźwięk fortepianu! I gdybym Pana poprosił, aby Pan zagrał dźwiękiem brzydkim, pewnie by się to Panu nie udało; po prostu Pan tego nie potrafi i taka prośba jest niewykonalna…

Podobnie z Chopinem. Słusznie Pan mówi, że najprostsza pieśń Frycka jest bardzo trudna. Oczywiście, ponieważ powinna oddać cały geniusz kompozytora. Ja mam jeszcze jeden test życiowy, który mi potwierdza to, o czym Pan pisze. Od 1955 roku – jeszcze jako smarkacz, wtedy z ojcem muzykiem – jestem na każdym konkursie chopinowskim, od 1970 r. zawodowo, jako krytyk, komentator, potem pracownik konkursu (pracowałem wtedy w TiFC-u), wreszcie w jednym jako wicedyrektor. Tak więc słucham Chopina od pieluch, będąc z nim na różnych szczeblach zawodowych, a w szkołach muzycznych musiałem go przecież grać. Gdy do tego dodam jeszcze przesłuchane płyty, to pewnie zbierze się przez ten czas setki tysięcy odsłuchanych tych samych utworów, nie wspominając o prowadzonych nagraniach (radiowych i płytowych) z różnymi artystami. I co? Ani przez chwilę nie miałem go dosyć. Przez chwilę Chopin mi się nie znużył, wprost przeciwnie: zawsze był frapujący, zawsze znajdowałem w nim coś nowego. I nawet słabsze wykonania na konkursach, też były frapujące, bo taka jest muzyka.

Prawdę powiedział Mikuli! Podobnie do Chopina jest z Bachem. Od małego miałem z nim kontakt, bo ojciec zabierał mnie do kościoła i kazał sobie przekładać kartki nut. A potem sam grałem w kościele tego samego Bacha, i też nie miałem go nigdy dość. Z Mozartem jest podobnie, z tym, że u niego – wie Pan sam o tym dobrze – jest bardzo mało nut, a jak ktoś powiedział złośliwie, „same gamy i pasaże”! Mało nut, ale dużo muzyki!

Przepraszam, rozpisałem się, ale to Pański tekst mnie do tego sprowokował.

Pański tekst należy opublikować, ale prosiłbym Pana, aby Pan jeszcze od siebie dodał trochę praktycznych rad ze swej wspaniałej kariery, czego przez skromność Pan nie uczynił. Dodałbym jeszcze trochę o Pańskiej współpracy ze skrzypkami i wiolonczelistami osobno. Należy też donośnie powiedzieć (tutaj proszę skromność schować do kieszeni!), że aby grać Chopina nawet tego kameralnego, trzeba być świetnym i niezwykle muzykalnym pianistą w ogóle! Mieć swoje touche i niezwykłą wyobraźnię kolorystyczno-brzmieniową! Czyli być artystą już w pełni!

A wyrazami głębokiego poważania,

Stanisław Dybowski (1976)

 

 

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz