PUBLIKACJA AKADEMII MUZYCZNEJ W GDAŃSKU:
4 REFLEKSJE prof. Jerzego Marchwińskiego:
Refleksja wstępna:
·
Proszę Państwa, jest to książka, po prostu piękna!
Również, zewnętrznie!
·
Jestem prawie pewien, że tego typu jak
Gdańska publikacja o kameralistyce uczelnianej, jest szczególna. Jest w niej
nie tylko profesja, ale również żywe piękno słów i twórczego zaangażowania
tych, którzy ją tworzyli i wciąż ożywiają.
·
W moim osobistym odczuciu, wszelkie słowo o
Sztuce, winno, no, może prawie musi, zawierać element piękna. „Mity Greckie” sławnego,
Roberta Grovesa, nie nadają się do mojej lektury, bo są jak nudna lekcja a np. „Mity
Greckie” Jana Parandowskiego, to arcydzieła.
Refleksja osobista:
·
W moim postrzeganiu, istnieją tylko dwie
formy wykonywania muzyki, albo solowa/indywidualna, albo poczynając, od duetu, zespołowa.
·
Solista, sam jeden, na własną odpowiedzialność
wykonuje cały utwór, wszystkie jego elementy. W zespole, muzyk wykonuje
zdeterminowane przez kompozytora elementy utworu, w asyście innego lub innych
wykonawców.
·
Moim zdaniem, nazwa „kameralny”,
„kameralistyka” jest fałszywa i myląca. Jest to spuścizna z przeszłości, kiedy
wykonywano muzykę w małych pomieszczeniach, kamerach, dla niewielkiej liczby
słuchaczy. Stąd nazwa. A przecież, w samych muzycznych, profesjonalnych
elementach, nie widzę różnicy pomiędzy zespołowym vs kameralnym. Oczekiwania i
wymagania są identyczne. Moim zdaniem, pojęcie „granie zespołowe”, idealnie
oddaje istotę wspólnego odtwarzania.
·
Zawsze postrzegam utwór zespołowy jako całość
dla dwu lub liczniejszych wykonawców, w żadnym wypadku dla tzw. solisty i
akompaniatora.
Refleksja
partnerska.
·
Niezależnie od preferowanej nazwy,
kameralistyka lub granie zespołowe, artystyczny aspekt wspólnego grania, jest
nieoceniony, szczególnie w rzeczywistości pianistów. Kształcenie muzyczne pianisty
od pierwszych kroków, realizowane jest indywidualnie, w przeciwieństwie do
wszystkich innych wykonawców, instrumentalistów lub śpiewaków, których początek
kształcenia od zarania odbywa się w asyście drugiego wykonawcy, najczęściej
pianisty.
·
Nie skrywam, że dla mnie układ partnerski,
jest układem sine qua non. Kiedy jeden z wykonawców przebywa w mniemaniu
swojego uprzywilejowania a drugi, upośledzenia, jest to fałsz artystyczny i
emocjonalny.
·
Udawało mi się wielokrotnie przekonać młodych
ludzi, że nawet Bas Albertiego grany przez jednego z muzyków, może być skarbem
wykonania. (Martha to demonstrowała w Chopinowskim Polonezie z wiolonczelą!).
Refleksja rozwojowa:
·
Przyznaję, ze czas który upłynął od o
początku mojego pobytu na Okólniku, czyli od lat 50 ubiegłego wieku do dnia
dzisiejszego, nawet na mnie samym robi wrażenie.
·
Problem generalny grania zespołowego, w moim pojmowaniu
kameralistyki, w tym pólwiecznym czasie, rozwinął się w sposób imponujący.
·
Kiedy zaczynałem studia, właściwie jedyny wykonawca
kojarzony z tzw. „akompaniamentem”, był prof. Jerzy Lefeld, który grał z
każdym, który tego potrzebował, od ucznia do dojrzałego artysty, że pomnę m.in.
Idę Hendel albo Henryka Szerynga z ostatnich koncertów. Profesor robił to
zresztą w sposób imponujący.
·
Niekiedy pojawiały się w Kraju nieformalne grupy
muzyków-wykonawców i pedagogów, które sporadycznie koncertowały wspólnie.
·
Dzisiejsza rzeczywistość grania zespołowego,
to wysokiej klasy zespoły, kultywujące swe indywidualne oblicza, oporne
klasyfikacji, ponieważ doskonałość wykonania muzyki ma przecież swoje niepowtarzalne,
indywidualne cechy.
·
Pojawiły się rozliczne festiwale i inne
manifestacje, które spełniają dla słuchaczy autentyczną potrzebę wspólnego obcowania
z pięknem. Za nieocenioną wręcz korzyść, postrzegam ideę muzycznego
partnerstwa, która łączy ludzi.
·
Z uśmiechem, na zakończenie tych dywagacji
wspominam reakcję wielu studentów, którzy po uporaniu się z odcieniem,
nierzadko pejoratywnym klimatu wobec grania zespołowego, w dużych lub
mniejszych gremiach, ku zdumieniu swych pedagogów od solistycznej dominacji,
dowiadywali się od nich, że wielu studentów preferuje granie zespołowe od solistycznego! Moim
prywatnym zdaniem, wspólne wykonywanie muzyki to również, być może, najlepsza
szkoła kultury współżycia.
· I jeszcze, nieoceniona wręcz korzyść tej tzw. kameralistyki. Wspólne granie, to przecież cudowna szkoła bycia razem, nie jakiegoś abstrakcyjnego, tylko takiego, które się realizuje w żywej obecności drugiego wykonawcy, partnera, z którym współbrzmi echo kreatywnej relacji, zresztą nie tylko muzycznej, z drugim człowiekiem,
Serdeczności nieustające.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz