czwartek, 26 października 2017

Refleksje przedstawione podczas Kursu GRADUS AD PARNASSUM, AKADEMIA MISTRZOWSKIEJ PIANISTYKI, w Krakowie, 20 października 2017r. (Szkoła Muzyczna na Basztowej).

Prof. Jerzy MARCHWIŃSKI



Refleksje o muzycznym partnerstwie


       Moje pojawienie się przed Państwem miało nosić tytuł: Wykład o muzycznym partnerstwie. Nalegałem jednakże, żeby zostało zmienione właśnie na Refleksje o muzycznym partnerstwie.

       Prelekcja lub wykład kojarzą mi się od razu z klimatem nauki, z oczekiwaniem sformułowań skierowanych ku uogólnieniom, nawet ze szczególnym poszukiwaniem prawidłowości i jedynie słusznych rozwiązań.

       Zdecydowanie czymś innym jest klimat refleksji, który doskonale się realizuje w pewnej swobodzie indywidualnych, osobistych sformułowań, które zachowują margines dowolności, unikatowego spojrzenia na problem. Nie waham się podpowiedzieć, że refleksje dopuszczają też możliwość obcowania z tajemnicą, która  niekoniecznie musi być do końca poznana i nazwana.

      Na swój prywatny użytek posługuję się takim prostym, być  może nawet  nieco trywialnym porównaniem różnicy pomiędzy nauką i sztuką. Jest to pojęcie krzyżówki. W nauce, jak w krzyżówce, jeśli wszystko się zgadza w poziomie i w pionie, problem jest rozwiązany. A w sztuce? Wszystko się zgadza i w poziomie i w pionie, a sztuki nie ma!

       Refleksje, którymi chciałem się z podzielić, przynależą do świata sztuki, nawet jeśli bezpośrednio  nie rezydują w świecie dźwięków. Dotyczą jednakże unikatowej rzeczywistości wyjątkowej grupy ludzi, naznaczonych znamieniem artyzmu i tajemniczych dyspozycji, zwanych talentem lub zdolnościami. W rzeczywistości tej trudno by znaleźć rozwiązania jedynie słuszne i jedynie prawidłowe. Tu miejsce dla intuicji i szczególnej wrażliwości.

       Oczywiście, cały ten świat wspiera się na fundamencie możliwej do nauczenia się profesji i specyficznej wiedzy. Bo profesji można się nauczyć;  chyba jeszcze nikomu nie udało się nauczyć talentu!! Jestem głęboko przekonany, że te moje refleksje, wchodzą właśnie w zakres profesji i, być może, okażą się przydatne dla znalezienia swojego miejsca w niełatwym świecie bycia artystą.

       W moim osobistym postrzeganiu, trzy widzę idee, które wiążą ludzi ze sobą i stanowią istotną część sukcesu ich współżycia. Jest to miłość, przyjaźń i właśnie, partnerstwo.

      Internetowy almanach wyraźnie wskazuje na uprzywilejowane usytuowanie miłości w literaturze. To o niej wylali morze atramentu autentyczni geniusze niemal od zarania ludzkich losów, aż do chwili obecnej. To Salomonowa „Pieśń nad Pieśniami”, niemal cała grecka mitologia, niezliczone wiersze i poematy, powieści i przypowieści.

       Wprawdzie idea przyjaźni przewija się przez Iliadę, nawet Biblię i twórczość znakomitych literatów, łącznie z Cervantesem, Goethem czy naszym Krasickim i Prusem, ale w porównaniu z miłością, jest to część znikoma.

       O partnerstwie? Nic z literatury, ostatnio, trochę dziennikarskich sygnałów. A przecież wydawałoby się, że to właśnie partnerstwo pomiędzy ludźmi  wydaje się być niemal pewnym i skutecznym gwarantem sukcesu współpracy i współżycia z drugim człowiekiem, oferuje chyba najwięcej szans udanego, trwałego kreowania wspólnej rzeczywistości. Z miłością różnie bywa, bo „miłość to cygańskie dziecię, ani jej  nie ufaj ani wierz”. Przyjaźń, też nie zawsze wytrzymuje próbę konfrontacji z rozmaitymi, trudniejszymi sytuacjami.

       Niekiedy wydaje mi się, że partnerstwo wciąż oczekuje swojego Szekspira albo naszego Kotarbińskiego. Moje, osobiste refleksje, to być może drobna, bezprecedensowa i pionierska zapowiedź czegoś, dotychczas nieistniejącego. Kiedy zacząłem je spisywać ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że obraz partnerstwa, muzycznego partnerstwa, wcale nie jest odległy od partnerstwa międzyludzkiego, że wręcz, pomijając specyfikę pojęć muzycznych, właściwie mówi o tym samym. Dlatego też traktuję temat muzycznego partnerstwa, jako rodzaj pretekstu, narzędzia, które może służyć próbie ogarnięcia tego fascynującego, acz dość rozległego zjawiska.

        Archiwalne, przed ponad 60 laty nagranie Winterreise ze znakomitym Edmundem Kossowskim, będącym wówczas w apogeum swej formy, ze mną, zaledwie świeżo upieczonym absolwentem ówczesnego PWSM, stało się zaczynem mej życiowej pasji, partnerstwa i akompaniamentu. Od samego początku współpracy uświadomiłem sobie, że Pieśń Franza Schuberta jest jedna, nie tylko dla śpiewaka ale dla obydwu wykonawców, śpiewaka i pianisty, obarczonych niepodzielną troską o możliwie najlepszą realizację arcydzieła.

       Kolejnym, autorskim odkryciem było uświadomienie sobie - w moim odczuciu - ewidentnego faktu, że cała muzyczna aktywność wykonawcza ma tylko dwie formy: albo solową, indywidualną, albo zespołową, jako współpraca z innym wykonawcą. Jestem przekonany, że najlepszym, kreatywnym fundamentem sukcesu współpracy wykonania zespołowego, jest właśnie partnerstwo, a nie krzywy układ solista-akompaniator.

       Kilka słów o akompaniamencie i akompaniatorze, o ich roli artystycznej i usługowej. Tzw. akompaniament stanowi integralną część utworu i tak, jak wszystkie pozostałe, musi być wykonany bez skazy, w idealnym kontekście relacji pomiędzy elementem wiodącym i wtórującym. Posługuję się przykładem Chopinowskich nokturnów. Prawa ręka, to naczelny śpiew Nokturnu, a lewa, to jego wtór, akompaniament. Marnie zrealizowany przez lewą rękę wtór, zniweczy nawet najpiękniejszy śpiew prawej. W moim osobistym pojmowaniu, nie ma zresztą potrzeby uciekania się do przykładu Nokturnu. Wiem, że nawet najprostszy Bas Albertiego, może być wykonany marnie, albo znakomicie, może wykonanie całości degradować, albo je kreować. Pianista realizujący ten tzw. akompaniament, nie powinien się rozstawać ze świadomością, że jest artystą, współtwórcą wykonania, wykorzystującym całą paletę swej pianistycznej profesji.

       W sprawach artystycznych, problemy związane z relacją pomiędzy wykonawcami, w zasadzie nie odbiegają od relacji partnerskich. Komplikacje zaczynają się ujawniać w obciążonych pejoratywnymi konotacjami relacji pomiędzy tzw. solistą i tzw. akompaniatorem. W szkolnictwie wszystkich szczebli,  z akademickim łącznie, popełniany jest zatrważający błąd przez pedagogów, często nawet tych renomowanych, którzy zakodowują w świadomości uczniów pojęcie pianisty-akompaniatora, od którego oczekuje się niemal wyłącznej usługi, nawet w Sonatach, wciąż nagminnie określanych jako utwory instrumentalne z akompaniamentem fortepianu. Ta skandaliczna deformacja potrafi pozostawić ślad na całe życie nawet renomowanym artystom.

       Problem relacji pomiędzy wykonawcami, z których jeden jest uprzywilejowany a drugi, tzw. akompaniator, zobowiązany do subordynacji, nawet w wymiarze trywialnym, niestety wciąż istnieje. Mnie chodzi w istocie o nierówne relacje pomiędzy wykonawcami, przekładającymi się na rezultat artystyczny wykonania. Walor Pieśni Mozarta wykonanych przez Elizabeth Schwarzkopf i akompaniatora, nawet określanego  mianem cesarza akompaniatorów jakim był Gerald Moore i tą samą Schwarzkopf z Walterem Giesekingiem, ówczesnym królem pianistów, jest dostrzegalnie inna. Wydaje mi się, że przyczyna jest głównie mentalna, psychologiczna: albo jest się partnerem, jednym z dwu równych wykonawców, albo akompaniatorem, nawet jeśli jego udział jest z najwyższej półki.

       Tyle wstępnych, zaledwie sygnalizowanych refleksji. Teraz czas na najważniejszą, rodzaj definicji fascynującego zjawiska jakim jest  partnerstwo. Będzie to definicja przeniesiona in extenso z moich poprzednich tekstów.

        Mój osobisty dekalog lub raczej Dodekalog Muzycznego Partnerstwa, jest listą podstawowych refleksji i wartości, które mogą dopomóc w zaistnieniu udanego partnerstwa. Jakkolwiek refleksje mają charakter osobisty, ich treść wydaje się być uniwersalna.

        W The Encyclopedia Britannica, hasło Partnership (Partnerstwo), brzmi następująco: “Partnership, voluntary association of two or more persons for the purpose of managing a business enterprise and sharing its profits or losses”, czyli: “Partnerstwo, dobrowolny związek dwu lub więcej osób, którego celem jest prowadzenie przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków lub strat”.
       
          Tak brzmi definicja partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii, jaka istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest powiedziane, zwięźle i zrozumiale.

Ale niemal natychmiast po jej lekturze wspomniała mi się wyborna, wyczytana u wielkiego Abby Ebana niezwykle mądra i ważna anegdota o dociekliwym uczniu, który zapytał rabina, czy można w jednym zdaniu streścić całą Torę.  Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza, podejrzewam, że okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: „Of course, yes. What is hateful to you, do not do to your neighbor. This is the whole Torah. The rest is commentary”, co w dowolnym tłumaczeniu brzmi: ”Oczywiście, tak. Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest cała Tora. Reszta, to komentarz”.

          Odrobinę podobnie z partnerstwem. Istota encyklopedycznej definicji ma wymiar jednego, krótkiego zdania. Teraz miejsce na komentarz. Oczywiście, będzie to komentarz osobisty. Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu uniwersalnym!

          Zacznę od refleksji, że partnerstwo, podobnie jak kultura i wszelkie kreatywne relacje pomiędzy ludźmi, nie dzieje się samo. Wszystko wymaga wysiłku, zaangażowania, mądrości, wytrwałości, może też w pewnym sensie poświęcenia i innych, im podobnych, pokrewnych wartości.

          W konkretnym przypadku muzyka-wykonawcy, warunkiem nieodzownym jest możliwy do osiągnięcia, indywidualny poziom umiejętności profesjonalnych. Nie mam na myśli jakichś wartości absolutnych. Chodzi mi raczej o poziom aktualny, umożliwiający partnerstwo pomiędzy uczniami, pomiędzy studentami i w końcu, pomiędzy dojrzałymi artystami.

          Spośród wielu ważnych wartości, zdecydowałem się do mojego osobistego komentarza wybrać 12, bez jakiejś hierarchicznej kolejności. Mogą one stanowić zbiór potrzebnych elementów, dla w miarę kompletnego obrazu całości. Taki rodzaj „Dodekalogu muzycznego partnerstwa”.


          Są to:

Wartość pierwsza: Wspólna, wzajemna odpowiedzialność za całość wykona-nia.

          Dla porządku, zacytuję fenomenalne określenie dzieła muzycznego, autorstwa naszego wspaniałego, nieocenionego prof. Kazimierza Sikorskiego: „Wprawdzie dzieło muzyczne jest jednością, ale składa się z wielu elementów: melodii, rytmu, harmonii, dynamiki, agogiki, artykulacji, kontrapunktu, formy i zawartości emocjonalnej”.

          Solista realizuje wykonanie utworu, wszystkie jego elementy sam jeden, na swoją wyłączną odpowiedzialność. Jego jest sukces i jego jest niepowodzenie. Nie musi z nikim i z niczym się liczyć.

          W partnerskim wykonaniu zespołowym, odpowiedzialność ma podwójny charakter: za element, lub może elementy dzieła realizowane przez siebie oraz za walor całości. Wykonawca zespołowy, winien więc działać w nieustającej świadomości, że marnie realizowane przez niego wybrane elementy utworu, degradują wykonanie, deprecjonując wysiłek i starania pozostałych uczestników.

Wartość druga: Wzajemność

          Niepodobieństwem jest wyobrazić sobie partnerstwo w jedną stronę, podobnie jak przyjaźń w jedną stronę. Te dwie, być może najpiękniejsze relacje pomiędzy ludźmi, bez wzajemności, po prostu nie istnieją.

Jedynie, w pewny sensie, można sobie wyobrazić miłość w jedną stronę, miłość nieodwzajemnioną. Oczekiwanie szczęścia i sukcesu w takim układzie jest osobistą sprawą zakochanego, na jego wyłączną odpowiedzialność.

 Od zawsze uważałem, że – cytuję sam siebie – „to, że ja ciebie kocham, ciebie do niczego nie zobowiązuje, a mnie, do niczego nie upoważnia”.

Wartość trzecia: Rozumienie partnera

Rozumienie partnera pojmuję zarówno w sensie dosłownym, jak i w sensie szerokim.

Rozumienie w sensie dosłownym, prostym, wbrew wszelkim pozorom, wydaje się być niepozbawione znaczenia, bardziej niż się to powszechnie sądzi. Każdy człowiek przecież, nawet we wspólnym, rodzimym języku, ma specyficzny sposób wysławiania się i wypowiadania swych myśli, indywidualne poczucie humoru, intonację i styl zwracania się do bliźnich. Jakże często zdarzają się nieporozumienia, nawet irytujące, będące wynikiem właśnie tych pozornie błahych drobiazgów!

          Rozumienie szersze, głębiej dotykające całej sfery psychologicznej, to znajomość indywidualnych cech partnera, jego temperamentu i osobowości.

Osobiście, za dość ważną uważam też odmienność wynikającą np. z płci. Zawsze miałem inne poczucie muzycznego bycia partnerem mężczyzny i kobiety. Można wprawdzie uznać, że w sferze czystej profesji aspekt ten nie ma znaczenia, ale bywa to równocześnie niuans, który może mieć wpływ na komfort bycia razem.

Wartość czwarta: Otwarcie na dialog.

          Lubię takie oczywiste stwierdzenie, ze dwa monologi nie tworzą dialogu. Istotnie, kiedy każdy z partnerów zajmuje się wyłącznie swoją kwestią, bez żadnego związku z kwestią partnera, dialog po prostu nie istnieje. W równej mierze dotyczy to dialogu w muzycznej profesji, jak i w zwyczajnym byciu razem człowieka z człowiekiem.

Wartość piąta: Gotowość rozumienia odmienności partnera

          Wprawdzie powszechnie wiadomo, że każdy człowiek jest jednostką unikatową i niepowtarzalną, ale w zwyczajnych relacjach nader często zapomina się o tym. Dotyczy to szczególnie dłużej trwającego układu z partnerem lub partnerami. Te zrozumiałe odmienności mogą stać się problemem, kiedy w miejsce atrakcji zaczyna pojawiać się trudna do uniknięcia irytacja.

          Nie należy też do najłatwiejszych zaakceptowane faktu, że w równym stopniu gotowość rozumienia odmienności partnera dotyczy a rebours nas samych, tzn., że partner winien wzajemnie rozumieć nasze odmienności, podobnie jak my jego.

          Nieoceniona jest oczywiście świadomość tego zjawiska, która ułatwia poruszanie się po tym delikatnym i nader drażliwym terenie.

Wartość szósta: Wewnętrzna przestrzeń

          Chodzi mi o przestrzeń myślenia, która zapewnia bezkonfliktowe przebywanie i współpracę z partnerem, wolne od doktryn, zawężonych preferencji estetycznych, obciążeń światopoglądowych, moralnych i historycznych, czy nawet śladowych kojarzeń rasowych.

          Taka przestrzeń, jak wolność, w ogromnej mierze zapewnia luksus i komfort bycia razem i współpracę z partnerem, niemal całkowicie gwarantuje swobodę wypowiedzi artystycznej, bez poczucia zagrożenia i rozmaitych niewygód.

Wartość siódma: Zdolność równoczesnego słyszenia siebie i partnera

          Jest to jedna z podstawowych odmienności pomiędzy graniem solowym i zespołowym. Nie jest z pewnością odkrywcze, jeśli wspomnę, że solista słyszy wyłącznie sam siebie. Z kolei, muzyk wykonujący w zespole, musi, po prostu musi doskonale słyszeć sam siebie i równocześnie, słyszeć i rozumieć, co gra jego partner.

          Jestem przekonany, że jest to nie tylko zdolność, ale również umiejętność, której można nauczyć.

          Nie widzę specjalnego powodu, żeby uświadamiać znaczenie i wartości takiego słyszenia dla fascynacji wspólnego kreowania sztuki wykonawczej i zwyczajnego życia. Bo czyż ta powinność słuchania siebie, słuchania i rozumienia partnera nie dotyczy w równym stopniu wspólnego grania jak i codziennego bycia razem z drugim człowiekiem?

Wartość ósma: Kultura bycia z drugim człowiekiem.

          Chciałoby się powiedzieć, że wymagania kultury są powinnością bycia z drugim człowiekiem w każdej sytuacji, w równej mierze profesjonalnej jak i tej, zwyczajnej, codziennej. W moim odczuciu, powszechne realizowanie oczekiwań kultury w relacjach międzyludzkich, pod znakiem zapytania stawiałoby konieczność istnienia wszelkich kodeksów i dekalogów. 

W sytuacji wspólnego działania, kultura zachowania się, wzajemnego zwracania się do siebie w klimacie napięcia i zaangażowania w pracę, wydaje się być czymś szczególnie oczekiwanym.

W sytuacji pojawiających się napięć, wspomniana przed chwilą kultura, takt i dobra wola, oraz ludzka życzliwość w ich rozwiązywaniu, są po prostu nieocenione.


Wartość dziewiąta: Takt w rozwiązywaniu napięć

          Jestem przekonany, że w partnerstwie, nawet najpełniejszym i najdoskonalszym, pewne napięcia są nieuniknione. Przecież naiwnością byłby oczekiwanie, że partnerstwo jest jakąś permanentną sielanką.
         
          Napięcia w partnerstwie są być może wynikiem złożoności ludzkiej natury, ale również pozornie drobnych sytuacji, które mogą nieść w sobie ukrytą groźbę poważniejszego konfliktu.   

          Wydaje się również, że walka przynależy istocie człowieczeństwa. Ważne, żeby w walce wektory sił były skierowane ku wspólnemu dobru, a nie przeciwko sobie.

Warto może też zachować świadomość, że pewne niewygody, które odczuwam podczas bycia z drugim człowiekiem, są w jakimś sensie odwracalne, tzn., że partner może również odczuwać niewygody bycia ze mną. (Wciąż to partnerskie oczekiwanie wzajemności!).

Wartość dziesiąta: Zdolność akceptowania kompromisu

          Próby uniformizacji na ogół kończą się niepowodzeniem. Tu właśnie jest miejsce na kompromis, umożliwiający swobodę wypowiedzi. W delikatnej materii pewnych odmienności preferencji estetycznych, jest to chyba czymś oczywistym.

          Za wielce pomocną uważam świadomość, że interpretacja muzycznej frazy wcale nie musi być identyczna u wszystkich wykonawców zespołu, którzy są przecież profesjonalistami i żaden nie proponuje muzycznych nonsensów. A pewne odmienności i niuanse interpretacyjne, które wynikają ze zrozumiałych różnic indywidualnych, mogą wykonanie wręcz uatrakcyjnić i ubarwić.

Wartość jedenasta: Zaufanie i szacunek do partnera
         
          Zaufanie i szacunek do wartości partnera są czyś ewidentnym.  Oczywiście, zaufanie i szacunek nie tylko do umiejętności profesjonalnych, ale również do wartości czysto ludzkich, postawy życiowej, sposobu postępowania z drugim człowiekiem, radzenia sobie z trudnościami i rozlicznymi problemami współżycia. Jednym słowem, do wszystkiego, co składa się na pełny obraz osobowości.

Wartość dwunasta: Rozumienie niedoskonałości partnera i… swoich własnych

          Od razu chciałoby się zacytować angielskie: ”Nobody is perfect”, ”Nikt nie jest doskonały”. I nie jest to zwyczajne porzekadło! Rozumienie i aprobata tego pozornego drobiazgu, chroni przed szkodliwą, niekiedy ekscesywną irytacją, a w stosunku do siebie samego, pozwala zachować dystans wobec własnych niedoskonałości.  Być może nawet zapobiega destruktywnej frustracji i ekscesywnej rozterce.

          Wszak, Errare humanum est. Błądzenie jest rzeczą ludzką. Błąd jest wliczony w koszt postępu i rozwoju. A lęk przed błędem może być gorszy i bardziej szkodliwy niż sam błąd.  Ode mnie zależy, czy w tym, w gruncie rzeczy niemiłym zjawisku potrafię dostrzec element pozytywny, kreatywny, czy jedynie destruktywny i negatywny.
     
          Jak wspomniałem, mój komentarz do encyklopedycznej definicji partnerstwa jest osobisty, nazwałbym go nawet, autorski. Wymiar pojęcia partnerstwa, a partnerstwa w muzyce w szczególności, wydaje się być bardzo rozległy i jakieś omówienie na miarę kompletnego, z trudem zmieściłoby się w pokaźnej trylogii. Dlatego też, selekcja jest nieunikniona. Mam nadzieję, że elementy, które przedstawiłem dla moich celów, maja szansę dać w miarę zwięzły i konkretny obraz tej absolutnie fascynującej relacji profesjonalnej i międzyludzkiej.

Zdaję sobie również sprawę, iż moje refleksje o muzycznym partnerstwie mają charakter idei, która niekoniecznie znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ale pocieszam się, że nawet Dekalog, ze swoim „Nie zabijaj”, „Nie cudzołóż”, „Nie kradnij”, jakże często nijak się ma do tego, co dzieje się pomiędzy ludźmi. W moim prywatnym, muzycznym dekalogu np., od ponad pół wieku wołam „Bądź partnerem”, a wciąż jeszcze słyszę wokół „Bądź akompaniatorem!”.



Blog: Jerzy-Marchwinski.Blogspot.com 









Reflections presented at The GRADUS AD PARNASSUM, ACADEMY OF PIANISM's MASTERY. Cracow, Basztowa Street Music School, October 20, 2017

Prof. Jerzy MARCHWIŃSKI



A Few Reflections on Partnership in Music


    This presentation was originally named The Lecture on Partnership in Music. However, I insisted to replace its name with the current one: A Few Reflections on Partnership in Music.  

   Lectures are generally associated with the atmosphere of science and it is commonly expected that the presented concepts will tend towards generalisation with the focus on seeking regularities and uniform, patent solutions.

    The atmosphere of reflections is quite different as it flourishes when given a certain degree of freedom; it allows for individual, personal concepts which, even if absolutely right, still ensure some space for spontaneity and individual perception of a problem. I would venture to suggest that reflections allow one to approach a mystery without the obligation to fully explore it and give it a name.

   For my personal convenience, I use a simple, or even simplistic image to compare science with art. It is a crossword puzzle. If you want science, you just need the vertical and horizontal words to fit together. And in art? The horizontal is perfect, the vertical fits fine, but there’s no art whatsoever!

    The reflections which I would like to share with you now belong to the world of art, even if they do not dwell directly in the world of sounds. However, they refer to the unique reality of a group of people marked with the stigma of art and the mysterious capabilities which are called talent or just an ability, irrespective of their depth. In fact, it would be difficult to find the one and only solution which would be totally fair and correct. This space allows for the mystery of intuition and special sensitivity.

   Naturally, that universe rests upon the foundation of professional skills and special knowledge which can be learnt and acquired. You can learn a profession. However, nobody succeeded yet in learning a talent! I am deeply convinced that my reflections  fall into the category of profession and they might prove useful for those who seek their own place in the artistic world which is a difficult place to dwell in.

   Personally, I think that there are three ideas which bind people together and form a significant aspect of their successful living together. They are love, friendship and partnership.

   The Internet repository clearly points to the privileged position of love in literature. Geniuses of the pen have used a sea of ink for the purpose, starting almost from the dawn of human history, and the trend continues. Just think about the Song of Songs by Solomon, Greek mythology in bulk (or almost), innumerable poems, epics, novels and parables.

    Although the concept of friendship is present in the Iliad, the Bible and the works of outstanding writers including Cervantes, Goethe or Krasicki and Prus to mention some Polish novelists, but it is just a fraction in comparison with love.

    How about partnership? The literature is silent. Only recently, some journalists began to mention it. It is quite surprising, considering that human partnership seems to be a patent and efficient guarantee of successful cooperation and coexistence with others and it seems to offer the greatest chance to create a mutual version of reality. Love is not so reliable, as “it is a gypsy's child, and it has never, never known the law.”  For that matter, friendship may also fail to survive the confrontation with various very challenging situations.

   I sometimes think that partnership is still waiting for its Shakespeare or a philosopher similar to Kotarbiński. My own Reflections are just a tiny, unprecedented and pioneering prelude to something which has not yet been called into existence. After starting to work on it, I was amazed to realize that the concept of partnership in music is not so distant from human partnership in general and actually, they seem exactly the same if one sets the paraphernalia of music aside. Therefore, the topic of partnership in music has become for me an excuse or a tool for exploring the fascinating, vast phenomenon of partnership as a universal concept.

    More than 60 years from now, an outstanding artist Edmund Kossowski who was at the height of his potential at that time, made a recording of the Winterreise with me, a fresh graduate of the State Academy of Music PWSM. That recording, now an archival one, became the leaven of my lifelong passion for partnership and so called accompaniment. From the very beginning of our work together, I have been aware that Franz Schubert’s song is a single piece written for two performers – the singer and the pianist, and that both are shouldering the indivisible responsibility for the optimal performance of that masterpiece.

    Another personal discovery was the awareness of the fact that all the performances of music are either solo pieces or team work in partnership with others and there is no other option. I am positive that partnership forms the best and most creative foundation for ensemble performances. 

    Just a few words about the accompaniment and the accompanist and their role as the art and the service. The so-called accompaniment constitutes an integral part of a musical work and similarly to all the other parts it has to be performed impeccably, in the perfect context of the relationship between the leading and supporting element. Let me examine Chopin’s Nocturnes as an example: the right hand there weaves the leading chant of the Nocturne and the left one is the accompaniment which supports it. However, if the left hand’s accompaniment is done poorly, it will spoil even the most exquisite flow of the right hand. Actually, there is no need to analyse the Nocturne as an example. Even the simplest Alberti Bass can be performed shamefully or ideally, it can either corrupt the performance or create it. A pianist who is performing so-called accompaniment should never part with the awareness that he is an artist and a co-creator of the performance who is drawing from the whole palette of his skill as a professional pianist.

   The artistic work should not be marred by any problems stemming from the relationship between the performers, as such relationship should always be established partnership-wise.  Things get tangled when the relationship between the so-called soloist and accompanist is burdened with negative connotations. In schools of all levels including the academies, the teachers, even the highly respectable ones, commit an alarming mistake when they encode in their students’  perception a concept of a pianist/accompanist who is there just to provide a service. It happens even while working on  Sonatas which are still commonly defined as instrumental works with piano accompaniment. This scandalous deformation can leave a lifelong scar even on renowned artists.

   Regrettably, the ordinary relationship between a privileged performer and an accompanist who is obligatorily subordinated is still an issue, even in the trivial sense.  Such disparate relations between the performers translate into the artistic effect of the performance. There is a noticeable difference in the quality of Mozart’s songs performed by Elizabeth Schwarzkopf with an accompanist, Gerald Moore, even though he is named the emperor of accompanists and by the same Schwarzkopf with Walter Gieseking, the king of pianists of that era. It seems that the reason is purely psychological: one can either be a partner, understood as one of two equally important performers, or an accompanist, even if his contribution is of perfect quality.

   These were but a few initial, rather sketchy reflection. Now, time has come for the most important part – a definition of the fascinating phenomenon of partnership, quoted in extenso from my previous texts.

          My personal Decalogue, or rather Dodecalogue of Partnership in Music is a list of fundamental values which offer a chance for developing successful partnership and does not require any special commentary or elaboration. Although its reflections are purely personal, their contents seem universal enough.  

           The Encyclopaedia Britannica of 1990 defines partnership in the following way: “Partnership, voluntary association of two or more persons for the purpose of managing a business enterprise and sharing its profits or losses”.

          Britannica, possibly the best encyclopaedia worldwide, has provided a definition which seems perfect. Nothing more, nothing less. It encompasses everything, clearly and concisely.

          However, just after having read it I have recalled an excellent, wise and significant story told by Abba Eban, about an inquisitive student who asked his master, a Rabbi, if the whole Torah could be reduced just to one sentence. The answer was, “Yes, naturally: ‘What is hateful to you, do not do to your neighbour’.  This is the whole Torah. The rest is a commentary”. (I suspect that the reply of the master was spiced with a philosophical smile!).

          Partnership seems to constitute a bit similar case. The encyclopaedic definition provides an essence reduced to one brief sentence, and obviously it can always be supplemented with a commentary. Naturally, the commentary you are going to read now is personal, as I would never venture to think, even for a moment, about providing a universal one.

          Let me begin from a reflection that everything good between people, does not happen by itself. All the culture and all creative relations between men require effort, involvement, wisdom, persistence, even devotion and other similar, related values.

          From among a number of values I decided to choose twelve of the most important to discuss in my personal commentary, without arranging them in any hierarchical order. Just a kind of “The Dodecalogue” of Partnership in Music.  I hope they may serve as a list of elements necessary to create a reasonably coherent whole.

          The indispensable, basic condition for a musician is to achieve the highest possible level of professional skill. I do not mean here any universal benchmark, but rather the current level which allows the partnership between pupils, between students, and between already mature artists.
         
Here are 12 values:

The first value: Shared responsibility for the whole performance

          To keep things orderly, let me first quote a great definition of the music work by the wonderful, invaluable professor Kazimierz Sikorski: „Although a music work is a unity, it consists of many elements: melody, rhythm, harmony, dynamics, agogics, articulation, counterpoint, form and emotional contents”.

          A soloist performs a musical work on his own, at his sole responsibility. His is the success and his is the failure. He does not have to reckon with anybody or anything.

          The responsibility for a partner-like ensemble performance is of dual character: besides the part of the work performed by an individual artist, it concerns also the value of the whole work. Therefore performer should be constantly aware that his contribution, if meagre, will degrade the whole performance depreciating the effort and involvement of the other participants.

The second value: Reciprocity

          It is impossible to imagine a one-sided partnership, or similarly, a one-sided friendship. Both relations absolutely require reciprocity. Perhaps only unrequited love is imaginable in some sense. But any expectations of happiness and success on the part of an infatuated person are his or her personal problem, and the responsibility is also his or her.

The third value:  Understanding the partner

          I perceive understanding both, in the literal and wider sense. The understanding in the literal, simpler sense also seems quite significant, perhaps contrary to appearances,  because every person, even if speaking the same, native language, expresses his thoughts and chooses his vocabulary following a characteristic pattern. Each of us has an individual sense of humour and a style of approaching others. Various, quite common misunderstandings which often are so irritating, mostly result from such seemingly trifling details.

          The wider meaning of this aspect which reaches deeper into the domain of psychology, embracing the knowledge of individual features of a partner including his temperament and personality.

          Gender differences can also be significant. My musical partnership with a man or a woman often felt slightly differently. It could be considered insignificant from the purely professional viewpoint, but at the same time it is one of the nuances which may affect the comfort of being together.

The fourth value: Openness to dialogue

           I quite enjoy the adage that two monologues do not make up a dialogue. True enough, that the dialogue simply is not there, when each of the performers is focused only on his part without any contact with the utterances of the partner. This may concern equally the musical dialogue and a dialogue of everyday co-existence with another person.

The fifth value: Readiness to understand the otherness of the partner

          Although it is generally known that every man is unique and one of a kind, this fact is surprisingly often forgotten in everyday relations. This is particularly true for a long-lasting arrangement with one or more partners. The understandable differences may turn often into a problem when initial attraction gives way to almost unavoidable irritation.

          Also, it is not so easy to accept the fact that the readiness to understand the otherness of the partner is reciprocal; my partner should be equally willing to understand my idiosyncrasies identically as I understand and accept his.

          The awareness of this phenomenon is invaluable as it greatly facilitates all and any ventures into this delicate and extremely sensitive territory.

The sixth value: Internal space

          I mean primarily the space for thoughts which allows for relatively conflict-free co-existence and collaboration with a partner, free from doctrines, narrowed aesthetic preferences, world-outlook bias, moral and even historic encumbrances, not to mention traces of racial connotations.

          Such space provides also a considerable luxury[J1] [J2] [J3] [J4]   of working with a partner, ensuring almost absolute guarantee of the freedom of artistic expression without any risk to the comfort of being together.

The seventh value: Ability of hearing the partner and oneself at the same time

          This ability is one of the fundamental differences between solo and ensemble performance. The fact that the soloist hears only himself is by no means a discovery. In turn, an ensemble performer must – really must – hear himself perfectly and at the same time hear and understand the part performed by his partner. I am quite sure that it is not only an ability but also a skill which can be taught and practised.

          I do not see any special reason to explain how important and valuable such hearing is for the fascination in the creation of performing art. Well, this obligation of hearing and understanding oneself and the partner should actually refer both to performing together and to ordinary, everyday being together with another person, shouldn't it?

The eighth value: Good manners in togetherness

           It might be worthwhile to remind that good manners should be obligatory for being together with another person in any circumstances, both in professional and in private life.  Any joint or shared activity creates demand for good mannered behaviour and reciprocal communication, particularly in the atmosphere of tension and involvement in the work. 

The ninth value: Tactful reduction of tension

          It seems obvious to me that certain tensions are unavoidable in any partnership, even the most comprehensive and perfect. It would be naïve to think that partnership is just cakes and ale forever.

          The tensions may stem from the richness of human nature, but they may also result from seemingly trifling situations which sometimes carry a hidden potential for a more serious conflict.
When such tensions do emerge, the ability to solve them tactfully is simply priceless.

          Perhaps it is also worth remembering that certain discomfort experienced by me in the proximity of another person can be mutual, and the partner may also feel uncomfortable with me. (Ah, this reciprocity requirement in partnership never ends!)

The tenth value: The ability to accept compromise

          Any attempts at uniformity usually end up in a failure. The compromise seems an obvious approach to the sensitive issue of divergent aesthetic preferences.

          I find it highly comfortable to acknowledge that the interpretation of a musical phrase does not necessarily have to be identical for all the performers in the ensemble; all of them are but professionals and, possibly, none will propose any musical nonsense.

          Certain divergences and interpretation nuances stem from understandable individual differences, and they can even make the performance more attractive and colourful. This is the very space for compromise which allows for the otherness and the comfort of speech. 

The eleventh value: Respect and confidence in the partner

          In addition to the obvious respect for professional skill, this refers also to purely humanistic values, to the approach to life, interactions with others as well as the ability to cope with challenges and various co-existential problems – in brief, to all the facets which combine into a full personality.

The twelfth value: Understand imperfections of my partner... and myself

          The English adage Nobody is perfect is not just a handy phrase. The understanding and acknowledgement of this obvious, albeit inconspicuous truth protects against harmful irritation, let keep the distance from my own imperfections and possibly prevents destructive frustration and excessive quandary.

          As it has already been said, my commentary to the encyclopaedic definition is personal or even authorial. The dimension of the concept of partnership and partnership in music in particular is huge and it seems necessary to try to arrange its various elements in some order. The ones which have been presented here hopefully provide a compact and quite precise image of this absolutely fascinating relationship gracing my professional and private life. Such type of partnership will be discussed further on the pages of this essay.

          I am aware of the fact that my reflection on Partnership in Music may be considered as idealistic and not necessarily find its imaging in reality.  However, in my personal struggle I sometimes console myself with the thought that even the Decalogue with its “Thou shalt not kill”, “Thou shalt not commit adultery” or “Thou shalt not steal”  quite often fails to  reflect  the actual relations between people.  Following my private Decalogue, I have been calling “Thou shalt be a partner”, for more than half of a century now, and yet “Be an accompanist” is what I can so often still hear around!




Blog: Jerzy-Marchwinski.Blogspot.com 











 [J1]


 [J2]


 [J3]


 [J4]