REFLEKSJE
O PARTNERSTWIE
Asystujecie
Państwo w wydarzeniu unikatowym i bez precedensu. Jest to inauguracja
egzystencji Centrum Muzycznego Partnerstwa z siedzibą w
Bydgoszczy. Wprawdzie inicjatywa Centrum wyszła ode mnie, ale jej realizacja,
bez zaangażowania, aprobaty i charyzmy Pani Ewy Stąporek-Pospiech, dyrektorki
Państwowego Zespołu Szkół Muzycznych im. Artura Rubinsteina, byłaby absolutnie
niemożliwa.
Cele
istnienia Centrum:
· Uświadamianie środowisku wykonawców wartości grania
zespołowego od początku kształcenia muzycznego.
· Uświadamianie środowisku muzycznemu, że
artystą jest nie tylko tzw. solista, ale w równej mierze muzyk, który gra w
zespole. Wszystko zależy od postawy i profesjonalnego poziomu przygotowania.
· Uświadamianie środowisku muzycznemu realnego faktu, że
znikomy procent a nawet, zaledwie promil spomiędzy nich będzie się w życiu
realizować w artystycznej aktywności solistycznej. Wszyscy pozostali, będą się
realizowali w artystycznej aktywności zespołowej, we wszystkich możliwych
układach, oraz jako pedagodzy. Obowiązkiem kształcenia jest przygotowanie
muzycznej młodzieży do tej rzeczywistości zarówno profesjonalnie jak i, co
szczególnie ważne, psychologicznie.
· Promocja idei muzycznego partnerstwa.
Droga do celu to:
· Spotkania/lekcje/wykłady/publikacje
· Kursy mistrzowskie (master
classes)
· Sympozja
· Konferencje
· Koncerty
Wykład
prof. Jerzego Marchwińskiego podczas Inauguracji Centrum Kształcenia i Promocji
Muzycznego Partnerstwa w Bydgoszczy, 3 listopada 2016.
Odważam
się użyć dwu określeń, unikatowy i bez precedensu, ponieważ według mojego
rozeznania, temat partnerstwa, nie tylko muzycznego, właściwie dotychczas nigdy
i nigdzie nie był traktowany jako oddzielny. Zwykle partnerstwo kojarzone jest
niemal wyłącznie z businessem, czymś oficjalnym i jakby urzędowym. O
partnerstwie człowieka z człowiekiem, człowieka z ludźmi, nie ma żadnego śladu
ani w literaturze ani w filozofii ani w poezji.
A
przecież, przynajmniej w moim postrzeganiu, partnerstwo przynależy do trzech,
chyba najbardziej kreatywnych i skutecznych pojęć, łączących ludzi, szczególnie
dwoje i stanowiących rodzaj gwaranta sukcesu współżycia i współpracy. Te trzy
pojęcia to miłość, przyjaźń i właśnie, partnerstwo. Miłość – to uczucie,
przyjaźń – to sojusz, partnerstwo – to mądrość. O miłości, hektolitry atramentu
zostały wylane przez pisarzy, poetów i filozofów; o przyjaźni, wydatnie mniej a
o partnerstwie, na wszystko co zostało napisane wystarczyłoby zawartość
niewielkiego kałamarza.
Mój
pierwszy sygnał o znaczeniu muzycznego partnerstwa miał miejsce ponad pół wieku
temu, podczas archiwalnego nagrania „Winterreise”.
Mimo, że wychowany w klimacie akompaniamentu i akompaniatora uświadomiłem sobie
już wtedy, że to, co ma fortepian do zagrania w tym arcydziele, nie ma nic
wspólnego z tradycyjnym pojęciem akompaniamentu, lecz jest integralną częścią
całości, jaką jest Pieśń Schuberta. Identycznie, jak lewa ręka w Chopinowskim
Nokturnie nie jest jakimś dodatkiem, lecz organicznym elementem całości
Nokturnu. Marne zagranie tego elementu, degraduje nawet najpiękniej zaśpiewaną
kwestię prawej ręki.
Od
tego czasu zawsze postrzegałem utwory dla dwu lub więcej wykonawców jako
całość, bez względu na to, czy było to arcydzieło Schuberta, Brahmsa czy innego
Wolfa, czy utwór skromniej wyposażonego twórcy. Nigdy nie postrzegałem utworu
jako różne partie, z których jedna jest uprzywilejowana, realizowana przez tzw.
solistę, a pozostała lub pozostałe, subordynowane, realizowane przez tzw.
akompaniatorów. Wtedy też jasno uświadomiłem sobie, że wykonawcy utworu
zespołowego są artystami równymi, wolnymi, wspólnie odpowiedzialnymi za jakość
wykonania, że ich wzajemna relacja jest zawsze partnerska, a nie deformująca,
solistyczno-akompaniatorska, przypominająca chód człowieka z jedną nogą upośledzoną,
słabszą, albo lot ptaka z jednym mniej sprawnym skrzydłem.
Pojęcie
partnerstwa stało się w sposób naturalny dominantą całej mojej skromnej
aktywności artystycznej, zarówno wykonawczej jak i pedagogicznej. Swoistego
rodzaju odkryciem było uświadomienie sobie, że partnerstwo człowieka z
człowiekiem, najpełniej i najbardziej autentycznie identyfikuje się z muzycznym
partnerstwem. Dlatego też, moje refleksje, jedynie posługują się pojęciem
partnerstwa muzycznego, które pełni funkcje czegoś w rodzaju pretekstu.
Doprawdy, chyba idea partnerstwa żadnej innej formy ludzkiej aktywności nie
zbliżyłaby się nawet do sformułowanego przeze mnie, nieco uśmiechniętego „Dodekalogu muzycznego partnerstwa”.
Stąd zresztą uświadomienie sobie, że sztuka nie jest ornamentem na życiu, że
jest życiem samym
Również
ok. pół wieku temu spostrzegłem, że indywidualnych wykonawców muzyki,
powszechnie zwanych solistami, jest znikomy procent, a może nawet tylko promil.
Wszyscy inni, z wyjątkiem instrumentalistów klawiszowych, może harfy i gitary,
są wykonawcami, których fundamentalna część aktywności artystycznej upływa w
asyście innych wykonawców, od duetu poczynając na wielkiej orkiestrze
symfonicznej kończąc. Czyli, w istocie, są wykonawcami zespołowymi.
I tu
od razu problem relacji pomiędzy nimi. W pewnym uproszczeniu, rozróżniam dwie
opcje relacji pomiędzy wykonawcami zespołowymi: albo partnerska, pomiędzy
dwojgiem wolnych artystów, albo układ solista-akompaniator, w zdeformowanym
układzie, kiedy jeden z wykonawców jest a
priori uprzywilejowany, a drugi, a
priori subordynowany.
W
moim postrzeganiu, układ partnerski jako jedyny sprzyja osiągnięciu sukcesu
wykonania, najlepszego, najpełniejszego rezultatu artystycznego, w klimacie
sojuszu, wolności i satysfakcji wszystkich wykonawców. Jestem głęboko
przekonany, że ze względu na ten finalny, możliwie najdoskonalszy rezultat
kreowania sztuki wykonawczej, dorastanie młodego człowieka w klimacie
partnerstwa, winno rozpocząć się niemal od pierwszego kontaktu z nauczaniem
muzyki.
Wypada
mi dodać, że pewna forma układu akompaniatorskiego funkcjonuje również w
realnej rzeczywistości środowiskowej. W przypadku artystycznym, kiedy istnieje
relacja pomiędzy elementem wiodącym i wtórującym, których ważność zmienia się w
przebiegu utworu, zależnie od woli ich twórcy. Wtedy, wykonawcy są między sobą
wymiennie solistami albo akompaniatorami. I w przypadku praktycznym, kiedy tzw.
akompaniator, zwykle pianista, pomaga innym wykonawcom podczas rozmaitych
konkursów, przesłuchań, w rzeczywistości teatrów operowych, itp.
Stosunkowo
niedawno zdałem sobie sprawę, że de
facto, w tych moich rozważaniach o partnerstwie, zdecydowanie brak jest
jasno sformułowanej definicji i opisu partnerstwa. Dlatego, teraz chciałbym
zacytować relatywnie kompletne określenie pojęcie partnerstwa z mojego Eseju o muzycznym partnerstwie:
„W The Encyclopedia
Britannica, hasło Partnership (Partnerstwo), brzmi następująco: “Partnership, voluntary association of two
or more persons for the purpose of managing a business enterprise and sharing
its profits or losses”, czyli: “Partnerstwo,
dobrowolny związek dwu lub więcej osób, którego celem jest prowadzenie
przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków lub strat”.
Tak brzmi definicja partnerstwa w tej, być może,
najznakomitszej encyklopedii, jaka istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać,
nic ująć. Wszystko jest powiedziane, zwięźle i zrozumiale.
Ala zaraz po lekturze definicji
wspomniała mi się wyborna, niezwykle mądra i ważna anegdota o dociekliwym
uczniu, który zapytał mistrza, rabina, czy można w jednym zdaniu streścić całą
Torę. Oto odpowiedź, którą usłyszał z
ust mistrza, (podejrzewam, że okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem): „Of course, yes. What
is hateful to you, do not do to your neighbor. This
is the whole Torah. The rest is commentary”, co w dowolnym
tłumaczeniu brzmi:” Oczywiście, tak. Nie
czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest cała Tora. Reszta, to komentarz”.
Podobnie
z partnerstwem. Istota encyklopedycznej definicji ma wymiar jednego, krótkiego
zdania. Teraz miejsce na komentarz. Oczywiście, będzie to komentarz osobisty.
Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu
uniwersalnym.
Zacznę od refleksji, że partnerstwo, podobnie jak kultura i
wszelkie kreatywne relacje pomiędzy ludźmi, nie dzieje się samo. Wszystko
wymaga wysiłku, zaangażowania, mądrości, wytrwałości, może też w pewnym sensie
poświęcenia i innych, im podobnych, pokrewnych wartości.
W konkretnym przypadku muzyka, warunkiem nieodzownym jest
możliwy do osiągniecia, indywidualny poziom umiejętności profesjonalnych. Nie
mam na myśli jakichś wartości absolutnych. Chodzi mi raczej o poziom aktualny,
uczniowski, poziom studencki i w końcu, poziom dojrzałego artysty.
Spomiędzy wielu ważnych wartości, zdecydowałem się do
mojego osobistego komentarza wybrać 12, bez jakiejś hierarchicznej kolejności,
które mogą stanowić listę potrzebnych elementów dla w miarę kompletnego obrazu
całości. Taki, wspomniany już „Dodekalog
muzycznego partnerstwa”.
Są to:
Wartość pierwsza: Wspólna, wzajemna odpowiedzialność za całość
wykonania.
Solista realizuje wykonanie utworu sam jeden, na swoją
wyłączną odpowiedzialność. Jego jest sukces i jego jest niepowodzenie. Nie musi
z nikim i z niczym się liczyć.
W partnerskim wykonaniu zespołowym, odpowiedzialność ma
podwójny charakter: za część utworu realizowaną przez siebie oraz za walor
całości. Wykonawca winien działać w nieustającej świadomości, że marnie
realizowana przez niego część utworu, degraduje wykonanie, deprecjonując
wysiłek i starania pozostałych uczestników wykonania.
Wartość druga: Wzajemność.
Niepodobieństwem jest wyobrazić sobie partnerstwo w jedną
stronę, podobnie jak przyjaźń. Jedynie, w pewny sensie, można sobie wyobrazić
miłość nieodwzajemnioną. Oczekiwanie szczęścia i sukcesu w takim układzie jest
osobistą sprawą zakochanego, na jego wyłączną odpowiedzialność.
Zawsze myślałem – proszę mi wybaczyć, że zacytuje sam
siebie: To, że ja panią kocham, pani do
niczego nie zobowiązuje, a mnie, do niczego nie upoważnia.
Wartość trzecia: Rozumienie.
Rozumienie pojmuję zarówno w sensie dosłownym, jak i w
sensie szerokim. W sensie dosłownym, prostym, wbrew wszelkim pozorom,
rozumienie wydaje się być niepozbawione znaczenia. Każdy człowiek przecież,
nawet we wspólnym, rodzimym języku, ma specyficzny sposób wysławiania się i
wypowiadania swych myśli, indywidualne poczucie humoru, intonację i styl
zwracania się do bliźnich. Nierzadko się zdarzają nieporozumienia, nawet
irytujące, będące wynikiem właśnie tych pozornie błahych drobiazgów.
Rozumienie szersze, głębiej dotykające całej sfery
psychologicznej, to znajomość indywidualnych cech partnera, jego temperamentu i
osobowości. Za ważną uważam też odmienność wynikającą np. z płci. Zawsze miałem
inne poczucie muzycznego bycia partnerem mężczyzny albo kobiety. Można
wprawdzie uznać, że w sferze czystej profesji nie ma znaczenia, ale jest to
równocześnie niuans, który ma wpływ na komfort bycia razem.
Wartość czwarta: Otwarcie na dialog.
Lubię takie oczywiste stwierdzenie, ze dwa monologi nie tworzą
dialogu. Istotnie, kiedy każdy z partnerów zajmuje się wyłącznie swoją kwestią,
bez żadnego związku z kwestią partnera, dialog po prostu nie istnieje. W równej
mierze dotyczy to dialogu w muzycznej profesji, jak i w zwyczajnym byciu razem
z drugim człowiekiem.
Wartość piata: Gotowość rozumienia odmienności partnera.
Wprawdzie powszechnie wiadomo, że każdy człowiek jest
jednostką unikatową i niepowtarzalną, ale w zwyczajnych relacjach nader często
zapomina się o tym. Dotyczy to szczególnie dłużej trwającego układu z partnerem
lub partnerami. Te zrozumiałe odmienności mogą stać się problemem, kiedy w
miejsce atrakcji zaczyna pojawiać się trudna do uniknięcia irytacja.
Nie należy też do najłatwiejszych zaakceptowane faktu, że w
równym stopniu gotowość rozumienia odmienności dotyczy nas samych, tzn. że
partner winien wzajemnie rozumieć nasze odmienności, podobnie jak my jego.
Nieoceniona jest świadomość tego zjawiska, która ułatwia
poruszanie się po tym delikatnym i nader drażliwym terenie.
Wartość szósta: Wewnętrzna przestrzeń.
Chodzi mi o przestrzeń myślenia, która zapewnia w miarę
bezkonfliktowe przebywanie i współpracę z partnerem, wolne od doktryn,
zawężonych preferencji estetycznych, obciążeń moralnych i historycznych,
światopoglądowych, niekiedy politycznych, czy nawet śladowych kojarzeń
rasowych.
Taka przestrzeń w ogromnej mierze zapewnia luksus i komfort
bycia razem i współpracy z partnerem, niemal całkowicie gwarantuje swobodę
wypowiedzi artystycznej.
Wartość siódma: Zdolność równoczesnego słyszenia siebie i
partnera.
Jest to jedna z podstawowych odmienności pomiędzy
wykonywaniem solowym i zespołowym. Nie jest z pewnością odkrywcze, jeśli
wspomnę, że solista słyszy wyłącznie sam siebie. Z kolei, muzyk wykonujący w
zespole, musi, po prostu musi doskonale słyszeć sam siebie i równocześnie,
słyszeć i rozumieć, co gra jego partner.
Jestem przekonany, że jest to nie tylko zdolność, ale
również umiejętność, której można nauczyć.
Nie widzę specjalnego powodu, żeby uświadamiać znaczenie i
wartości takiego słyszenia dla fascynacji kreowania sztuki wykonawczej i
zwyczajnego życia. Bo czyż ta powinność równoczesnego słyszenia i rozumienia
siebie i partnera nie dotyczy w równym stopniu wspólnego grania jak i
codziennego bycia razem z drugim człowiekiem?
Wartość ósma: Kultura bycia z drugim człowiekiem.
Chciałoby się powiedzieć, że wymagania kultury są
powinnością bycia z drugim człowiekiem w każdej sytuacji, w równej mierze
profesjonalnej jak i tej, zwyczajnej, codziennej. W sytuacji wspólnego
działania, kultura zachowania się, wzajemnego zwracania się do siebie w
klimacie napięcia i zaangażowania w pracę, wydaje się być czymś szczególnie
oczekiwanym.
Wartość dziewiąta: Takt w rozwiązywaniu napięć.
Jestem przekonany, że w partnerstwie, nawet najpełniejszym
i najdoskonalszym, pewne napięcia są nieuniknione. Przecież naiwnością byłby
oczekiwanie, że partnerstwo jest jakąś permanentną sielanką.
Napięcia są, być może, wynikiem złożoności ludzkiej natury,
ale również pozornie błahych sytuacji, które mogą nieść w sobie ukrytą groźbę
poważniejszego konfliktu.
Wydaje
się również, że walka przynależy istocie człowieczeństwa. Ważne, żeby w walce
wektory sił były skierowane ku wspólnemu dobru, a nie przeciwko sobie.
W sytuacji pojawiających się napięć, takt w ich rozwiązywaniu
jest po prostu nieoceniony. Warto może też zachować świadomość, że pewne
niewygody, które odczuwam podczas bycia z drugim człowiekiem, są w jakimś
sensie odwracalne, tzn., że partner może również odczuwać niewygody bycia ze
mną. (Wciąż to partnerskie oczekiwanie wzajemności!).
Wartość dziesiąta: Zdolność akceptowania kompromisu.
W delikatnej materii pewnych odmienności preferencji
estetycznych, jest to chyba czymś oczywistym. Za wielce pomocną uważam
świadomość, że interpretacja muzycznej frazy wcale nie musi być identyczna u
wszystkich wykonawców zespołu, którzy są przecież profesjonalistami i żaden nie
proponuje muzycznych nonsensów. A pewne odmienności i niuanse interpretacyjne,
które wynikają ze zrozumiałych różnic indywidualnych, mogą wykonanie wręcz
uatrakcyjnić i ubarwić.
Próby uniformizacji na ogół kończą się niepowodzeniem. Tu
właśnie jest miejsce na kompromis, umożliwiający aprobatę odmienności i swobodę
wypowiedzi.
Wartość jedenasta: Szacunek i zaufanie do partnera.
Nie tylko oczywisty
szacunek do umiejętności profesjonalnych, ale również do wartości czysto
ludzkich, postawy życiowej, sposobu postępowania z drugim człowiekiem,
umiejętności radzenia sobie z trudnościami i rozlicznymi problemami współżycia.
Jednym słowem, do wszystkiego, co składa się na pełny obraz osobowości.
Wartość dwunasta: Wyrozumiałość wobec niedoskonałości partnera
i… swoich własnych.
Od razu chciałoby się
zacytować angielskie:” Nobody is
perfect”, czyli „Nikt nie jest
doskonały”. I nie jest to zwyczajne porzekadło. Rozumienie i aprobata tego
oczywistego drobiazgu, chroni przed szkodliwą irytacją, a w stosunku do siebie
samego, pozwala zachować dystans wobec własnych niedoskonałości, być może nawet
zapobiega destruktywnej frustracji i ekscesywnej rozterce.
Wszak, Errare
humanum est, Błądzenie jest rzeczą ludzką. Błąd jest wliczony w koszt postępu i rozwoju. A lęk przed błędem
może być gorszy i bardziej szkodliwy niż sam błąd. Ode mnie zależy, czy w tym, w gruncie rzeczy
niemiłym zjawisku potrafię dostrzec element pozytywny, kreatywny, czy jedynie
destruktywny i negatywny.
Jak wspomniałem, mój komentarz do encyklopedycznej
definicji jest osobisty, nazwałbym go nawet, autorski. Wymiar pojęcia
partnerstwa, a partnerstwa w muzyce w szczególności jest bardzo duży, dlatego
też, pewna selekcja ważności różnych jego elementów jest nieunikniona.
Elementy, które przedstawiłem dla moich celów, wydają się dawać zwięzły i
konkretny obraz tej absolutnie fascynującej relacji profesjonalnej i
międzyludzkiej.
Zdaję sobie również sprawę, iż moje refleksje
o muzycznym partnerstwie mają charakter idei, która niekoniecznie znajduje
odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ale pocieszam się, że nawet Dekalog, ze
swoim „Nie zabijaj”, „Nie cudzołóż”, „Nie kradnij”, jakże często nijak się ma
do tego, co dzieje się pomiędzy ludźmi. W moim prywatnym dekalogu np., od ponad
pół wieku wołam „Bądź partnerem”, a wciąż jeszcze słyszę wokół „Bądź
akompaniatorem!”.
I tyle cytatu z Eseju. I jeszcze, na zakończenie, jeden krótki cytat z wystąpienia,
które zaprezentowałem na ostatnim Kongresie Kultury (2016):
„Nie skrywam też, że marzy mi się, aby
partnerstwem, tym cudownym, fascynującym pojęciem zajął się na serio jakiś
profesjonalny filozof, jakiś Sokrates, może jakiś poeta, jakiś Szekspir albo
ktoś, jak nasz Kotarbiński”.
Dzisiaj w Bydgoszczy, w tym absolutnie
niezwykłym mieście, które nie bacząc na mody i prestiże, skutecznie kreuje
rzeczywistość, Centrum Promocji Partnerstwa stawia pierwszy krok. Wierzę, że w
drodze na Parnas, będą następne.
Zakotwiczenie Centrum w szkolnictwie
nieakademickim uważam za fakt szczególnie pozytywny i ważny. Ulegam pokusie i
przywołuję jedno z moich ulubionych przysłów „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. (As the twig is bent, the trees inclined). Jeśli za
młodu, niemal od zarania spotkania z muzyką, młody człowiek nasiąknie
skrzywioną relacją wobec wykonywania zespołowego, jeśli nierozważnie zostanie
zakodowana w jego mentalności relacja solista-akompaniator zamiast
partnerskiej, jeśli od dziecka, z dala od zachwytu nad pięknem muzyki i wspólnym kreowaniem sztuki ugrzęźnie
w impasie solisty jako jedynej alternatywy sukcesu, jego dorosłe życie, w
miejsce radości i satysfakcji, ma szanse upłynąć głównie w klimacie wszelkich
odcieni frustracji. Wyznaję, że podczas wszystkich, ponad półwiecznych spotkań
z młodymi, starałem się ich przygotować do walki z tymi frustracjami. I taki postrzegam również nadrzędny cel
zaistnienia Centrum.
Bydgoszcz, 3 listopada 2016
(jmarchwinski@gmail.com)