piątek, 6 maja 2016

Edukacja Muzyczna w Polsce

Tekst wygłoszony na dorocznym spotkaniu ECMTA (Europejskie Stowarzyszenie Nauczycieli  Muzyki Kameralnej), w Warszawie, 29 kwietnia 2016 r.


Prof. Jerzy MARCHWIŃSKI


Edukacja Muzyczna w Polsce

Informacje wstępne:
          Od roku 1945 (zakończenie II Wojny Światowej), edukacja muzyczna w Polsce oparta jest na systemie trzystopniowym: podstawowym, średnim i wyższym. Stopień podstawowy, odpowiada ogólnokształcącej szkole podstawowej; stopień II, średni, odpowiada licealnemu i wyższy, to w założeniu poziom uniwersytecki, akademicki.
          Szkoła I stopnia wyposaża uczniów w podstawowe informacje o muzyce, a średnia i wyższa, przygotowują do profesji zawodowego muzyka.
          Wydaje mi się, że ilość państwowych szkół stopnia podstawowego i średniego możnaby podać jedynie w wartościach przybliżonych, ze względu na powstające wciąż nowe oraz modyfikujące się dotychczas istniejące. Dość intensywnie rozwija się również szkolnictwo prywatne, rządzące się swoimi prawami.
          Charakter wymagań dydaktycznych jest, jeśli nie identyczny dla wszystkich szkół I i II stopnia, to w każdym razie bardzo zbliżony. Niezależnie od zalecanego centralnie programu, istnieje spora przestrzeń dla kreatywnej inwencji pedagogów i dyrektorów.
          Aktualnie działających wyższych uczelni muzycznych w Kraju jest: 7 Akademii oraz jeden Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie
          Chociaż wszystkie 7 Akademii i Uniwersytet Muzyczne działają w podobnej strukturze wydziałów wykonawczych i teoretycznych, są to de facto niezależne centra. Różnice poziomów pomiędzy nimi, to oczywista kwestia walorów kadry pedagogicznej i mniejszej lub większej, losowej obecności zdolnych studentów, oraz - być może - charakteru profesjonalnej mentalności.

Refleksja o unikatowości Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina (UMFC) w Warszawie:
          Niezależnie od zrozumiałych, indywidualnych kolorytów naszych muzycznych Akademii, jest jedna dziedzina, która je odróżnia od UMFC. Jest to problem stosunku do grania duetów z udziałem fortepianu. Zwykle, pianista jest postrzegany niemal wyłącznie, jako solista. Kiedy wykonuje z innym muzykiem, w duecie ze śpiewakiem albo instrumentalistą (z wyjątkiem duetów fortepianowych), natychmiast bywa postrzegany, jako akompaniator. A przecież, duet jest podstawą partnerstwa!
          Uniwersytet Chopina jest jedyną polską uczelnią muzyczną, w której na Wydziale Fortepianu, dotychczasowym bastionie wykonawstwa solowego, znajdują się dwie, pełnoprawne katedry: Katedra Fortepianu Solowego i Katedra Kameralistyki Fortepianowej (KKF). Katedra ta przygotowuje pianistów do współpracy zespołowej w oparciu o ideę muzycznego partnerstwa.
          Od zawsze postrzegałem dwie funkcje grania duetowego z udziałem pianisty: artystyczną i usługową. Od narodzin mej idei katedry kameralistyki fortepianowej, funkcja artystyczna (partnerstwo) była absolutnie preferencyjna. Usługową, czyli akompaniatorską (rzemieślniczą - wyraźnie odróżniam profesję od rzemiosła, artystę od rzemieślnika, we wszelkich możliwych formach) -, zawsze traktowałem, jako wtórną. Zawsze też, z mojej perspektywy były to dla członków KKF refleksje do swobodnego zaakceptowania, a nie bezwzględnie obwiązujący kanon. 

          Partnerska idea artystyczna jest podstawą istnienia KKF na Wydziale Fortepianu. W moim pojmowaniu i jego promocji od zawsze, Wydział Fortepianu kształci mistrzów i artystów; katedra solowa kształci mistrzów i artystów grania solowego, a KKF, kształci mistrzów i artystów wykonawstwa zespołowego. Przygotowanie pianistów do funkcji wszelkiego autoramentu akompaniatorów i coachów (rzemieślników)  w okresie studiów ma cechy propedeutyczne, a kształcenie zawodowe preferencyjne jest dopiero po studiach.

          I to właśnie jest mój przekaz całego życia, również aktualnie. Jestem przekonany, że oczekuje on promocji w całym systemie edukacji pianistów, ponieważ powszechnie wciąż trwa presja fałszywej idei, że kształcenie pianistów w wykonawstwie duetowym (z wyjątkiem duetów fortepianowych), to głównie przygotowanie akompaniatorów, w tym akompaniatorów-rzemieślników, a nie mistrzów i artystów, partnerów. Presja ta wydaje się istnieć nie tylko w Polsce.
                                                                                                
          Jestem niemal pewien, że dla znacznej części środowiska muzyków, problem
aktywności zespołowej, wliczając w to problem pianistów, jest pozornie problemem mało ważnym, niemal niszowym. W moim postrzeganiu, jest to szalenie błędna per-spektywa.
          Przy bliższym i bardziej uważnym przyjrzeniu się środowisku muzyków można wyraźnie dostrzec, że solistów, czyli tych, którzy wykonują muzykę absolutnie samotnie, w pojedynkę, jest bardzo mało, niemal garstka, a wszyscy pozostali, czyli bardzo wielu, są de facto muzykami zespołowymi, których wykonawcza aktywność artystyczna odbywa się z udziałem i w asyście innych. W tym kontekście, fundament muzycznego partnerstwa wydaje się być najbardziej korzystny, potrzebny i kreatywny.
          Wszelkie układy, w których jeden wykonawca jest uprzywilejowany a drugi subordynowany, czyli układ typu solista-akompaniator, są szkodliwe zarówno tzw. socjalnie jak nade wszystko artystycznie. Formowanie przez zdeprawowanych pedagogów np. skrzypiec, dla których Sonaty Beethovena (für Klavier und Violine!), są wciąż utworami skrzypcowymi z akompaniamentem fortepianu, jest wręcz kompromitujące i artystycznie degradujące. (Dla wyjaśnienia podkreślam, że rola usługowa tzw. akompaniatora jest niezbędna we wszystkich formach coachingu i form pokrewnych). Dla pełnego obrazu sytuacji podkreślam, że problem ten dotyczy ogromnej liczby wykonawców i w żadnym wypadku nie może być kojarzony z marginesem lub wspomnianą niszą.)
          Jest to powód, dla którego uważam niewątpliwie wyjątkowy przypadek UMFC za szczególnie cenny i odważny, bardzo pozytywnie świadczący o otwartości warszawskiego środowiska. Na Uniwersytecie Chopina idea muzycznego partnerstwa jest skutecznie realizowana.
         
3 refleksje końcowe:
1.    Gdybym miał napisać refleksje o światowej edukacji muzycznej, sadzę, że ich treść i charakter mógłby być niemal identyczny do tego, o edukacji muzycznej w Polsce. Też te same oddzielne centra, z lokalnym charakterem, o różnym poziomie warunkowanym walorami pedagogów i młodych adeptów, niezależne poszukiwanie drogi na szczyt muzycznego Parnasu. I tak być powinno. Przecież, na szczęście, nie ma jednego, obowiązującego systemu ani nawet niezawodnego sposobu na dotarcie do doskonałości.
2.    Problem partnerstwa, dotyczący niezliczonej ilości wykonawców różnego autoramentu i specjalności, szczególnie pianistów, również w świecie podobny bywa temu znad Wisły. Miałem szansę odwiedzić chyba całą koronę Himalajów muzycznej edukacji, wliczając w to Konserwatorium Moskiewskie, The Juilliard School of Music, Filadelfijski Curtis Institute of Music, Royal College of Music, Paryskie Conservatoire de Musique, nawet Conservatorio Reina Sofia i sporą ilość nieco mniej renomowanych. Wszędzie to samo. Różne metody, różny poziom, różna skuteczność kształcenia. I wszędzie, ta mniej lub bardziej zdeformowana relacja z duetowym graniem zespołowym pianistów. Gdzieś, spoza szyldu szumnych deklaracji o znaczeniu i powadze problemu partnerstwa, mrugał do mnie sprytnie zakamuflowany duch akompaniatora. Wierzę jednak, że ten „upiorek” odejdzie kiedyś do historycznego lamusa!      
3.    Nie waham się przed wygłoszeniem opinii, że działający w Polsce system edukacji muzycznej jest pozytywny, zapewniający godziwy poziom profesjonalny swych absolwentów. Podczas mych światowych peregrynacji, wielokrotnie przepytywałem spotykanych polskich muzyków, działających zagranicą w różnych muzycznych instytucjach, jak sami oceniają wyposażenie profesjonalne, które otrzymali w Kraju. Wszyscy bez wyjątku zapewniali, że pozytywnie, chociaż nie bezkrytycznie – a czy w ogóle istnieją jakiekolwiek systemy doskonałe, bez wad? -, że w konfrontacji ze swoimi pokoleniowymi rówieśnikami, wliczając w to absolwentów najbardziej renomowanych uczelni światowych, wcale nie czuli się jak ubodzy krewni. Wręcz, bardzo często, bez problemu zajmowali pozycje środowiskowych leaderów.



(jmarchwinski@gmail.com)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz