sobota, 15 marca 2014

CHOPIN VS. ROSSINI

Redaktor Naczelny "Ruchu Muzycznego" zwrócił się do mnie z prośbą o refleksję na temat Rossiniego i jego obecności w Polsce. Ponieważ nie mam żadnych kompetencji muzykologiczno-teaoretycznych, zdecydowałem zaproponowac impresję osobistą, która zresztą jest  niemal wiernym powtórzeniem mojej wypowiedzi sprzed kilku lat dla RAI. 


  

Chopin vs Rossini

Jest to moja refleksja na wskroś osobista, właściwie na mój prywatny użytek. Z powodu braku zamiłowania do muzykolo­giczno-teoretycznych poszukiwań, być może nie natrafiłem na podobny do niej ślad…
Nie chodzi też w tej refleksji o jakiś rodzaj porówny­wania, do czego – na każdy temat – mam niechęć wprost organicz­ną. Po prostu: dwaj geniusze, każdy odmienny, których w mej jaźni skojarzyła ze sobą ich drastyczna rozbieżność.
Chopin, którego niemal każda nuta, każda fraza, pełna jest smutku, zadumy, żalu, często bólu, tęsknoty, dramatu, tragedii, rozpaczy. Nawet w najbardziej pogodnym Preludium F-dur, pojawia się w zakończeniu nie­spodzianie nierozwiązana septyma, która niepokojąco zaciemnia obraz sielanki. W muzyce Chopina słyszę wielki autentyzm, a właściwie powagę. Nawet Scherza, dalekie od żartu, pełne są troski i filozoficznej zadumy.
A Rossini? Toż to czysta afirmacja życia! Nawet w najbardziej drama­tycznych sytuacjach – takiego choćby Tankreda – pobrzmiewa zachwyt nad życiem. Nie wiem – i nawet nie chcę wiedzieć – czy jest to cecha osobnicza Rossiniego, czy może także właści­wość śródziemnomorska? Bywając z dziełem Rossiniego, nie mogę się uwolnić od obecności aktorstwa. Niemal wszystko ma cechy teatralne, a bohaterowie jakby z przymruże­niem oka do odbiorcy wydaje się mówią: „Nostre lagrime sono false!”. Nie jest to przypadek Chopina, którego łzy są prawdziwe, pełne goryczy i bólu.
I tak właśnie, od bardzo już dawna, skojarzyli mi się ci dwaj geniusze. Właśnie ze sobą, z nikim innym. Wiem, wiem, nic z tego dla nikogo nie wynika. Chociaż – może dla wykonawcy, zwłaszcza zaś tego, w którego kreowaniu własnej iden­tyczności biorę udział jako pedagog, mistrz, opiekun – tego rodzaju dywagacje mogą się przekładać na korzystny niuans wykonawczy?
Nie wiem, albo raczej na własny użytek wiem, że tak. Bo charakter i los twórcy, w niepojęty sposób zaklęty jest w jego dziele. Los i charakter jakiegoś Chopina, Rossiniego, czy innego Szostakowicza – jest przecież cały w ich muzyce.



Chopin vs Rossini

This is a very personal reflection made practically for my own private use. As I am not particularly fond of musicological  theory research, I have not yet spotted a similar trail of thought anywhere.  
I do not intend to make  comparisons of any sort, as I have always found them inherently disgusting, regardless of their object.   Let's take it at the face value: those two people are geniuses whom my mind has correlated because they differ so dramatically from each other. 
Chopin... with every note, every phrase of his music full of melancholy, reverie, sorrow, and  even pain, longing, drama, tragedy and despair.  Even his most cheerful piece, Prelude in F major ends in an unexpectedly unresolved seventh which ominously beclouds  the idyllic vision. For me, Chopin's music sounds  profoundly authentic and, in fact, sombre. Even his  Scherzos, long way away from a jest, are filled with concern and philosophical pensiveness.
And Rossini? What a pure affirmation of life! Even  the most dramatic circumstances – just consider Tancredi – tingle  with the awe of life. I do not know – and I even do not wish to know – whether it was a trait of Rossini's  personality, or  a Mediterranean feature?  In my encounters with Rossini's work, I have never been able to disregard its histrionic quality. Almost everything is theatrical there, and the characters almost wink at the spectators as if saying „Nostre lagrime sono false!”. This is such a far cry  from Chopin whose tears are  true, bitter and full of agony.
And so I  have been associating those two geniuses with each other for quite a long time.  One with the other and with nobody else. I am very well aware that nothing more than this is forthcoming from this notion  for anyone. Or perhaps it might, just for performers. Particularly for those who rely on my participation in  creating their own identity as their teacher, master and  tutor.  Perhaps  such divagations might beneficially translate into nuances of their performance?
 This I do not know, or rather I do, but only  in private.  It seems that the character and fates of a creator are sealed in his work in a way which defies comprehension.  The fates and characters of some Chopin, Rossini or some other Shostakovich truly are all there,  in their music. 
  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz