DEFINICJA MUZYCZNEGO PARTNERSTWA
(PAŹDZIERNIK 2021)
Prof. Jerzy Marchwiński
Definicja muzycznego partnerstwa
Próba wyjaśnienia pojęcia.
W The Encyclopedia Britannica, wyd. z 1990r., hasło Partnership
(Partnerstwo), brzmi następująco: “Partnership, voluntary association
of two or more persons for the purpose of managing a business enterprise and
sharing its profits or losses”, czyli: “Partnerstwo,
dobrowolny związek dwu lub więcej osób, którego celem jest prowadzenie
przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków lub strat”.
Tak brzmi definicja
partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii, jaka istnieje na
świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest powiedziane, zwięźle i
zrozumiale. Przyznam się, iż moja wędrówka po rozmaitych encyklopediach trwała
dość długo. Dopiero ta, ostatnia, najbardziej trafiła mi do przekonania.
Ale niemal natychmiast po jej lekturze
wspomniała mi się wyborna, wyczytana u Abby Ebana niezwykle mądra i ważna
anegdota o dociekliwym uczniu, który zapytał rabina, czy można w jednym zdaniu
streścić całą Torę. Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza,
podejrzewam, że okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: „Of course,
yes. What is hateful to you, do not
do to your neighbor. This is the whole Torah. The rest is
commentary”, co w dowolnym tłumaczeniu brzmi: ”Oczywiście, tak. Nie czyń
bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest cała Tora. Reszta, to komentarz”.
Odrobinę podobnie z
partnerstwem. Istota encyklopedycznej definicji ma wymiar jednego, krótkiego
zdania. Teraz miejsce na komentarz. Oczywiście, będzie to komentarz osobisty.
Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu
uniwersalnym!
Zacznę od refleksji,
że partnerstwo, podobnie jak kultura i wszelkie kreatywne relacje pomiędzy
ludźmi, nie dzieje się samo. Wszystko wymaga wysiłku, zaangażowania, mądrości,
wytrwałości, może też w pewnym sensie poświęcenia i innych, im podobnych,
pokrewnych wartości.
W konkretnym
przypadku muzyka-wykonawcy, warunkiem nieodzownym jest możliwy do osiągnięcia,
indywidualny poziom umiejętności profesjonalnych. Nie mam na myśli jakichś
wartości absolutnych. Chodzi mi raczej o poziom aktualny, umożliwiający
partnerstwo pomiędzy uczniami, studentami i w końcu, pomiędzy dojrzałymi
artystami.
Spośród wielu
ważnych wartości, zdecydowałem się do mojego osobistego komentarza wybrać 12,
bez jakiejś hierarchicznej kolejności. Mogą one stanowić listę potrzebnych
elementów, dla w miarę kompletnego obrazu całości. Taki rodzaj „Dodekalogu
muzycznego partnerstwa”.
Są to:
Wartość pierwsza: Wspólna, wzajemna odpowiedzialność za całość
wykonania.
Dla porządku,
zacytuję fenomenalne określenie dzieła muzycznego, autorstwa naszego
wspaniałego, nieocenionego prof. Kazimierza Sikorskiego: „Wprawdzie dzieło
muzyczne jest jednością, ale składa się z wielu elementów: melodii, rytmu,
harmonii, dynamiki, agogiki, artykulacji, kontrapunktu, formy i zawartości
emocjonalnej”.
Solista realizuje
wykonanie utworu, wszystkie jego elementy sam jeden, na swoją wyłączną
odpowiedzialność. Jego jest sukces i jego jest niepowodzenie. Nie musi z nikim
i z niczym się liczyć.
W partnerskim
wykonaniu zespołowym, odpowiedzialność ma podwójny charakter: za element, lub
może elementy dzieła realizowane przez siebie oraz za walor całości. Wykonawca
winien działać w nieustającej świadomości, że marnie realizowane przez niego
wspomniane elementy utworu, degradują wykonanie, deprecjonując wysiłek i
starania pozostałych uczestników.+
Wartość druga: Wzajemność
Niepodobieństwem
jest wyobrazić sobie partnerstwo w jedną stronę, podobnie jak przyjaźń w jedną
stronę. Te dwie, by może najpiękniejsze relacje pomiędzy ludźmi, bez
wzajemności, po prostu nie istnieją.
Jedynie, w pewny sensie, można sobie
wyobrazić miłość w jedną stronę, miłość nieodwzajemnioną. Oczekiwanie szczęścia
i sukcesu w takim układzie jest osobistą sprawą zakochanego, na jego wyłączną
odpowiedzialność.
Od zawsze uważałem, że – cytuję
sam siebie – „To, że ja panią, kocham, pani do niczego nie zobowiązuje, a mnie,
do niczego nie upoważnia”.
Wartość trzecia: Rozumienie partnera
Rozumienie partnera pojmuję zarówno w
sensie dosłownym, jak i w sensie szerokim.
Rozumienie w sensie dosłownym, prostym,
wbrew wszelkim pozorom, wydaje się być niepozbawione znaczenia, bardziej niż
się to powszechnie sądzi. Każdy człowiek przecież, nawet we wspólnym, rodzimym
języku, ma specyficzny sposób wysławiania się i wypowiadania swych myśli,
indywidualne poczucie humoru, intonację i styl zwracania się do bliźnich. Jakże
często zdarzają się nieporozumienia, nawet irytujące, będące wynikiem właśnie
tych pozornie błahych drobiazgów!
Rozumienie szersze,
głębiej dotykające całej sfery psychologicznej, to znajomość indywidualnych
cech partnera, jego temperamentu i osobowości.
Osobiście, za ważną uważam też
odmienność wynikającą np. z płci. Zawsze miałem inne poczucie muzycznego bycia
partnerem mężczyzny i kobiety. Można wprawdzie uznać, że w sferze czystej
profesji aspekt ten nie ma znaczenia, ale bywa to równocześnie niuans, który
może mieć wpływ na komfort bycia razem.
Wartość czwarta: Otwarcie na dialog.
Lubię takie
oczywiste stwierdzenie, ze dwa monologi nie tworzą dialogu. Istotnie, kiedy
każdy z partnerów zajmuje się wyłącznie swoją kwestią, bez żadnego związku z
kwestią partnera, dialog po prostu nie istnieje. W równej mierze dotyczy to
dialogu w muzycznej profesji, jak i w zwyczajnym byciu razem człowieka z drugim
człowiekiem.
Wartość piąta: Gotowość rozumienia odmienności partnera
Wprawdzie
powszechnie wiadomo, że każdy człowiek jest jednostką unikatową i niepowtarzalną,
ale w zwyczajnych relacjach nader często zapomina się o tym. Dotyczy to
szczególnie dłużej trwającego układu z partnerem lub partnerami. Te zrozumiałe
odmienności mogą stać się problemem, kiedy w miejsce atrakcji zaczyna pojawiać
się trudna do uniknięcia irytacja.
Nie należy też do
najłatwiejszych zaakceptowane faktu, że w równym stopniu gotowość rozumienia
odmienności partnera dotyczy a rebours nas samych, tzn., że
partner winien wzajemnie rozumieć nasze odmienności, podobnie jak my jego.
Nieoceniona jest
oczywiście świadomość tego zjawiska, która ułatwia poruszanie się po tym
delikatnym i nader drażliwym terenie.
Wartość szósta: Wewnętrzna przestrzeń
Chodzi mi o
przestrzeń myślenia, która zapewnia bezkonfliktowe przebywanie i współpracę z
partnerem, wolne od doktryn, zawężonych preferencji estetycznych, obciążeń
światopoglądowych, moralnych i historycznych, czy nawet śladowych kojarzeń
rasowych.
Taka przestrzeń, jak
wolność, w ogromnej mierze zapewnia luksus i komfort bycia razem i współpracę z
partnerem, niemal całkowicie gwarantuje swobodę wypowiedzi artystycznej, bez
poczucia zagrożenia i rozmaitych niewygód.
Wartość siódma: Zdolność równoczesnego słyszenia siebie i
partnera
Jest to jedna z podstawowych
odmienności pomiędzy graniem solowym i zespołowym. Nie jest z pewnością
odkrywcze, jeśli wspomnę, że solista słyszy wyłącznie sam siebie. Z kolei,
muzyk wykonujący w zespole, musi, po prostu musi doskonale słyszeć sam siebie i
równocześnie, słyszeć i rozumieć, co gra jego partner.
Jestem przekonany,
że jest to nie tylko zdolność, ale również umiejętność, której można nauczyć.
Nie widzę
specjalnego powodu, żeby uświadamiać znaczenie i wartości takiego słyszenia dla
fascynacji wspólnego kreowania sztuki wykonawczej i zwyczajnego życia. Bo czyż
ta powinność słuchania siebie, słuchania i rozumienia partnera nie dotyczy w
równym stopniu wspólnego grania jak i codziennego bycia razem z drugim
człowiekiem?
Wartość ósma: Kultura bycia z drugim
człowiekiem.
Chciałoby się
powiedzieć, że wymagania kultury są powinnością bycia z drugim człowiekiem w
każdej sytuacji, w równej mierze profesjonalnej jak i tej, zwyczajnej,
codziennej. W moim odczuciu, powszechne realizowanie oczekiwań kultury w
relacjach międzyludzkich, pod znakiem zapytania stawiałoby konieczność
istnienia wszelkich kodeksów i dekalogów.
W sytuacji wspólnego działania, kultura
zachowania się, wzajemnego zwracania się do siebie w klimacie napięcia i
zaangażowania w pracę, wydaje się być czymś szczególnie oczekiwanym.
Wartość dziewiąta: Takt w rozwiązywaniu
napięć
Jestem przekonany,
że w partnerstwie, nawet najpełniejszym i najdoskonalszym, pewne napięcia są
nieuniknione. Przecież naiwnością byłby oczekiwanie, że partnerstwo jest jakąś
permanentną sielanką.
Wydaje się, że walka
przynależy istocie człowieczeństwa. Ważne, żeby w walce wektory sił były
skierowane ku wspólnemu dobru, a nie przeciwko sobie.
Napięcia w partnerstwie
są być może wynikiem złożoności ludzkiej natury, ale również pozornie drobnych
sytuacji, które mogą nieść w sobie ukrytą groźbę poważniejszego
konfliktu.
W sytuacji
pojawiających się napięć, wspomniana przed chwilą kultura, takt i dobra wola,
oraz ludzka życzliwość w ich rozwiązywaniu, są po prostu nieocenione.
Warto może też zachować świadomość, że
pewne niewygody, które odczuwam podczas bycia z drugim człowiekiem, są w jakimś
sensie odwracalne, tzn., że partner może również odczuwać niewygody bycia ze
mną. Wciąż to partnerskie oczekiwanie wzajemności!
Wartość dziesiąta: Zdolność akceptowania kompromisu
Próby uniformizacji
na ogół kończą się niepowodzeniem. Tu właśnie jest miejsce na kompromis,
umożliwiający swobodę wypowiedzi. W delikatnej materii pewnych odmienności
preferencji estetycznych, jest to chyba czymś oczywistym.
Za wielce pomocną
uważam świadomość, że interpretacja muzycznej frazy wcale nie musi być
identyczna u wszystkich wykonawców zespołu, którzy są przecież
profesjonalistami i żaden nie proponuje muzycznych nonsensów. A pewne
odmienności i niuanse interpretacyjne, które wynikają ze zrozumiałych różnic
indywidualnych, mogą wykonanie wręcz uatrakcyjnić i ubarwić.
Wartość jedenasta: Zaufanie i szacunek do partnera
Zaufanie i szacunek
do wartości partnera są czyś ewidentnym. Oczywiście, zaufanie i szacunek
nie tylko do umiejętności profesjonalnych, ale również do wartości czysto
ludzkich, postawy życiowej, sposobu postępowania z drugim człowiekiem, radzenia
sobie z trudnościami i rozlicznymi problemami współżycia. Jednym słowem, do
wszystkiego, co składa się na pełny obraz osobowości.
Wartość dwunasta: Rozumienie niedoskonałości partnera i…
swoich własnych
Od razu chciałoby
się zacytować angielskie: ”Nobody is perfect”, ”Nikt nie jest
doskonały”. I nie jest to zwyczajne porzekadło. Rozumienie i aprobata
tego pozornego drobiazgu, chroni przed szkodliwą, niekiedy ekscesywną irytacją,
a w stosunku do siebie samego, pozwala zachować dystans wobec własnych
niedoskonałości. Być może nawet zapobiega destruktywnej frustracji i
ekscesywnej rozterce.
Wszak, Errare
humanum est. Błądzenie jest rzeczą ludzką. Błąd jest wliczony
w koszt postępu i rozwoju. A lęk przed błędem może być gorszy i bardziej
szkodliwy niż sam błąd. Ode mnie zależy, czy w tym, w gruncie rzeczy
niemiłym zjawisku potrafię dostrzec element pozytywny, kreatywny, czy jedynie
destruktywny i negatywny.
Jak wspomniałem, mój
komentarz do encyklopedycznej definicji partnerstwa jest osobisty, nazwałbym go
nawet, autorski. Wymiar pojęcia partnerstwa, a partnerstwa w muzyce w
szczególności, wydaje się być bardzo rozległy i jakieś omówienie na miarę
kompletnego, z trudem zmieściłoby się w pokaźnej trylogii. Dlatego też, selekcja
jest nieunikniona. Mam nadzieję, że elementy, które przedstawiłem dla moich
celów, maja szansę dać w miarę zwięzły i konkretny obraz tej absolutnie
fascynującej relacji profesjonalnej i międzyludzkiej.
Zdaję sobie również
sprawę, iż moje dywagacje o muzycznym partnerstwie mają charakter idei, która
niekoniecznie ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ale pocieszam się, że nawet
Dekalog, ze swoim „Nie zabijaj”, „Nie cudzołóż”, „Nie kradnij”, jakże często
nijak się ma do tego, co dzieje się pomiędzy ludźmi. W moim prywatnym dekalogu
np., od ponad pół wieku wołam „Bądź partnerem”, a wciąż jeszcze słyszę wokół
„Bądź akompaniatorem!”.