wtorek, 11 stycznia 2022

Glossa o muzycznym partnerstwie. 11.01.2022

  

 

Glossa o muzycznym partnerstwie.

 

Motywy podjęcia tematu.

        

         Żadna dysertacja, żadna naukowa praca badawcza. Jest to garść refleksji osobistych, a nawet, autorskich. Bowiem, mimo używanej przez muzyczne środowisko wspólnej terminologii, nigdzie nie natrafiłem na jakiś wyraźnie podobny do nich ślad, ani zdecydowane pokrewieństwo. Od nikogo o nich nie słyszałem, nikt mnie ich sensu stricto nie uczył. Są rezultatem mych doświadczeń i przemyśleń, tych z czasów intensywnej obecności na estradzie, z której los mnie nieodwołalnie usunął i tych, z sal wykładowych, w których wspólnie z mymi podopiecznymi poznajemy tajemnice Sztuki, tego być może najpiękniejszego i najbardziej wyrafinowanego owocu ludzkiego ducha.  

         Motywy? Z mych poglądów o partnerstwie „tłumaczyłem się” na estradach, w studiach nagrań i podczas emisji telewizyjnych. „Tłumaczę się” teraz przed młodymi adeptami sztuki muzycznej. Pomyślałem sobie, że może spróbowałbym zostawić jakiś ich ślad pisany? Może nieco trwalszy od koncertów i wykładów? Poza tym, podczas wędrówek bibliotecznych i internetowych, nie znalazłem żadnej publikacji o partnerstwie pomiędzy dwojgiem ludzi. Trochę się nawet zdziwiłem, ponieważ postrzegam udane partnerstwo, jako coś szczególnie ważnego. Jest to – moim zdaniem - dominanta sukcesu współżycia, a w rzeczywistości nas, muzyków, których zaledwie znikomy promil egzystuje, jako wykonawcy indywidualni, partnerstwo wydaje się być przewodnią wartością samorealizacji zarówno profesjonalnej, jak i ogólnej, życiowej. A tak o tym partnerstwie cicho!

    Obraz partnerstwa, przy bliższym przyjrzeniu okazał się być bardzo rozległy, dość trudny do ogarnięcia i usystematyzowania. W efekcie, jawi mi się, jako mozaika złożona z wielu elementów, bez preferencji i hierarchii, albo rodzaj obrazu oglądanego w kalejdoskopie. I taką formę wypowiedzi przyjmuję.

  Umownie uważam uniwersytecki poziom profesjonalny partnerów, jako oczywiste minimum i właściwie do takiego czytelnika kieruję te dywagacje, chociaż być może również adresat spoza środowiska, jeśli tylko mieć będzie wolną chwilę, aby pobyć z tekstem, znajdzie dla siebie w tym eseju trochę przestrzeni dla refleksji.

 

Partnerstwo. Wyjaśnienie pojęcia.

       Mój Esej miał nosić tytuł: Wykład o muzycznym partnerstwie.  Zmieniłem go jednakże na Refleksje o muzycznym partnerstwie.

       Prelekcja lub wykład kojarzą mi się od razu z klimatem nauki, z oczekiwaniem sformułowań skierowanych ku uogólnieniom, nawet ze szczególnym poszukiwaniem prawidłowości i jedynie słusznych rozwiązań.

       Zdecydowanie czymś innym jest klimat refleksji, który doskonale się realizuje w pewnej swobodzie indywidualnych, osobistych sformułowań, zachowujących margines dowolności, unikatowego spojrzenia na problem. Nie waham się podpowiedzieć, że refleksje dopuszczają też możliwość obcowania z tajemnicą, która niekoniecznie musi być do końca poznana i nazwana.

      Na swój prywatny użytek posługuję się takim prostym, być może nawet nieco trywialnym porównaniem różnicy pomiędzy nauką i sztuką. Jest to pojęcie krzyżówki. W nauce, jak w krzyżówce, jeśli wszystko się zgadza w poziomie i w pionie, problem jest rozwiązany. A w sztuce? Wszystko się zgadza i w poziomie i w pionie, a sztuki nie ma!

       Refleksje, którymi chciałem się z podzielić, przynależą do świata sztuki, nawet jeśli bezpośrednio nie rezydują w świecie dźwięków. Dotyczą jednakże unikatowej rzeczywistości wyjątkowej grupy ludzi, naznaczonych znamieniem artyzmu i tajemniczych dyspozycji, zwanych talentem lub zdolnościami. W rzeczywistości tej trudno by znaleźć rozwiązania jedynie słuszne i jedynie prawidłowe. Tu jest miejsce dla intuicji i szczególnej wrażliwości.

       Oczywiście, cały ten świat wspiera się na fundamencie możliwej do nauczenia się profesji i specyficznej wiedzy. Bo profesji można się nauczyć; chyba jednak jeszcze nikomu nie udało się nauczyć talentu!! Jestem głęboko przekonany, że te moje refleksje odnoszą się właśnie do zakresu profesji i, być może, okażą się komuś przydatne w znalezieniu swojego miejsca w niełatwym świecie bycia artystą.

        Archiwalne, sprzed ponad 60 laty, nagranie Winterreise ze znakomitym Edmundem Kossowskim, będącym wówczas w apogeum swej formy, ze mną, zaledwie świeżo upieczonym absolwentem ówczesnego PWSM, stało się zaczynem mej życiowej pasji, partnerstwa i akompaniamentu. Od samego początku współpracy uświadomiłem sobie, że pieśń Franza Schuberta jest jedna, nie tylko dla śpiewaka, ale dla obydwu wykonawców, śpiewaka i pianisty, obarczonych niepodzielną troską o możliwie najlepszą realizację arcydzieła.

       Kolejnym, autorskim odkryciem było uświadomienie sobie - w moim odczuciu - ewidentnego faktu, że cała muzyczna aktywność wykonawcza ma tylko dwie formy: albo solową, indywidualną, albo zespołową, jako współpraca z innym wykonawcą. Jestem przekonany, że najlepszym, kreatywnym fundamentem sukcesu współpracy wykonania zespołowego, jest właśnie partnerstwo, a nie krzywy układ solista-akompaniator.

       Kilka słów o akompaniamencie i akompaniatorze, o ich roli artystycznej i usługowej. Tzw. akompaniament stanowi integralną część utworu i tak, jak wszystkie pozostałe, musi być wykonany bez skazy, w idealnym kontekście relacji pomiędzy elementem wiodącym i wtórującym. Posługuję się przykładem Chopinowskich nokturnów. Prawa ręka to naczelny śpiew nokturnu, a lewa, to jego wtór, akompaniament. Marnie zrealizowany przez lewą rękę wtór, zniweczy nawet najpiękniejszy śpiew prawej. W moim osobistym pojmowaniu, nie ma zresztą potrzeby uciekania się do przykładu nokturnu. Wiem, że nawet najprostszy bas Albertiego, może być wykonany marnie, albo znakomicie, może wykonanie całości degradować, albo je kreować. Pianista, realizujący ten tzw. akompaniament, nie powinien się rozstawać z myślą, że jest artystą, współtwórcą wykonania, wykorzystującym całą paletę swej pianistycznej profesji.

       W sprawach artystycznych, problemy związane z relacją pomiędzy wykonawcami, w zasadzie nie odbiegają od relacji partnerskich. Komplikacje zaczynają się ujawniać w obciążonych pejoratywnymi konotacjami relacjach pomiędzy tzw. solistą i tzw. akompaniatorem. W szkolnictwie wszystkich szczebli, z akademickim łącznie, popełniany jest przez pedagogów, często nawet tych renomowanych, zatrważający błąd. Zakodowują oni w świadomości uczniów pojęcie pianisty-akompaniatora, od którego oczekuje się niemal wyłącznej usługi, nawet w Sonatach, wciąż nagminnie określanych jako utwory instrumentalne z akompaniamentem fortepianu. Ta skandaliczna deformacja potrafi pozostawić ślad na całe życie nawet u renomowanych artystów.

       Problem relacji pomiędzy wykonawcami, z których jeden jest uprzywilejowany a drugi, tzw. akompaniator, zobowiązany do subordynacji, nawet w wymiarze trywialnym, niestety wciąż istnieje. Mnie chodzi w istocie o nierówne relacje pomiędzy wykonawcami, przekładające się na rezultat artystyczny wykonania. Walor pieśni Mozarta wykonanych przez Elizabeth Schwarzkopf i akompaniatora, nawet określanego mianem cesarza akompaniatorów, jakim był Gerald Moore i tą samą Schwarzkopf z Walterem Gieseking’iem, ówczesnym królem pianistów, jest dostrzegalnie inny. Wydaje mi się, że przyczyna jest głównie mentalna, psychologiczna: albo jest się partnerem, jednym z dwu równych wykonawców, albo akompaniatorem, nawet jeśli jego gra jest z najwyższej półki.

       Tyle wstępnych, zaledwie sygnalnych refleksji. Teraz czas na najważniejszą, rodzaj definicji fascynującego zjawiska, jakim jest partnerstwo. Będzie to definicja przeniesiona in extenso z moich poprzednich tekstów.

    Mój osobisty dekalog lub raczej Dodekalog Muzycznego Partnerstwa, jest listą podstawowych refleksji i wartości, które mogą dopomóc w zaistnieniu udanego współsprawstwa. Jakkolwiek refleksje mają charakter osobisty, ich treść wydaje się być uniwersalna.

    W The Encyclopedia Britannica, hasło Partnership (Partnerstwo), brzmi następująco: Partnership, voluntary association of two or more persons for the purpose of managing a business enterprise and sharing its profits or losses, czyli: Partnerstwo, dobrowolny związek dwu lub więcej osób, którego celem jest prowadzenie przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków lub strat.

       Tak brzmi definicja partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii, jaka istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest powiedziane, zwięźle i zrozumiale.

      Ale niemal natychmiast po jej lekturze przypomniała mi się wyborna, wyczytana u wielkiego Abby Ebana, niezwykle mądra i ważna anegdota o dociekliwym uczniu, który zapytał rabina, czy można w jednym zdaniu streścić całą Torę. Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza, podejrzewam, że okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: Of course, yes. What is hateful to you, do not do to your neighbor. This is the whole Torah. The rest is a commentary, co w dowolnym tłumaczeniu brzmi: Oczywiście, tak. Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest cała Tora. Reszta to komentarz.

       Odrobinę podobnie rzecz się ma z partnerstwem. Istota encyklopedycznej definicji ma wymiar jednego, krótkiego zdania. Teraz miejsce na komentarz. Oczywiście, będzie to komentarz osobisty. Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu uniwersalnym!

       Zacznę od refleksji, że podobnie jak kultura i wszelkie kreatywne relacje pomiędzy ludźmi, nic nie dzieje się samo, Wszystko wymaga wysiłku, zaangażowania, mądrości, wytrwałości, może też w pewnym sensie poświęcenia i innych, im podobnych, pokrewnych wartości.

 

            W konkretnym przypadku muzyka, warunkiem nieodzownym jest możliwy do osiągnięcia, indywidualny poziom umiejętności profesjonalnych. Nie mam na myśli jakichś wartości absolutnych. Chodzi mi raczej o poziom aktualny, uczniowski, studencki i w końcu, poziom dojrzałego artysty.

            Spośród wielu ważnych wartości, zdecydowałem się do mojego osobistego komentarza wybrać 12, bez jakiejś hierarchicznej kolejności, które mogą stanowić listę potrzebnych elementów dla w miarę kompletnego obrazu całości. Taki „Dodekalog muzycznego partnerstwa”.


Partnerstwo. Wyjaśnienie pojęcia.

       Mój Esej miał nosić tytuł: Wykład o muzycznym partnerstwie.  Zmieniłem go jednakże na Refleksje o muzycznym partnerstwie.

       Prelekcja lub wykład kojarzą mi się od razu z klimatem nauki, z oczekiwaniem sformułowań skierowanych ku uogólnieniom, nawet ze szczególnym poszukiwaniem prawidłowości i jedynie słusznych rozwiązań.

       Zdecydowanie czymś innym jest klimat refleksji, który doskonale się realizuje w pewnej swobodzie indywidualnych, osobistych sformułowań, zachowujących margines dowolności, unikatowego spojrzenia na problem. Nie waham się podpowiedzieć, że refleksje dopuszczają też możliwość obcowania z tajemnicą, która niekoniecznie musi być do końca poznana i nazwana.

      Na swój prywatny użytek posługuję się takim prostym, być może nawet nieco trywialnym porównaniem różnicy pomiędzy nauką i sztuką. Jest to pojęcie krzyżówki. W nauce, jak w krzyżówce, jeśli wszystko się zgadza w poziomie i w pionie, problem jest rozwiązany. A w sztuce? Wszystko się zgadza i w poziomie i w pionie, a sztuki nie ma!

   Refleksje, którymi chciałem się z podzielić, przynależą do świata sztuki, nawet jeśli bezpośrednio nie rezydują w świecie dźwięków. Dotyczą jednakże unikatowej rzeczywistości wyjątkowej grupy ludzi, naznaczonych znamieniem artyzmu i tajemniczych dyspozycji, zwanych talentem lub zdolnościami. W rzeczywistości tej trudno by znaleźć rozwiązania jedynie słuszne i jedynie prawidłowe. Tu jest miejsce dla intuicji i szczególnej wrażliwości.

       Oczywiście, cały ten świat wspiera się na fundamencie możliwej do nauczenia się profesji i specyficznej wiedzy. Bo profesji można się nauczyć; chyba jednak jeszcze nikomu nie udało się nauczyć talentu!! Jestem głęboko przekonany, że te moje refleksje odnoszą się właśnie do zakresu profesji i, być może, okażą się komuś przydatne w znalezieniu swojego miejsca w niełatwym świecie bycia artystą.

       W moim osobistym postrzeganiu, widzę trzy fundamentalne idee, które wiążą ludzi ze sobą i stanowią istotną część sukcesu ich współżycia. Jest to miłość – czyli uczucie, przyjaźń - czyli sojusz i właśnie, partnerstwo – czyli mądrość.

      Internetowy almanach wyraźnie wskazuje na uprzywilejowane usytuowanie miłości w literaturze. To o niej wylali morze atramentu autentyczni geniusze niemal od zarania ludzkich losów aż do chwili obecnej. To Salomonowa Pieśń nad Pieśniami, niemal cała grecka mitologia, niezliczone wiersze i poematy, powieści i przypowieści.

      Wprawdzie idea przyjaźni przewija się przez Iliadę, nawet Biblię i twórczość znakomitych literatów, łącznie z Cervantesem, Goethem czy naszym Krasickim i Prusem, ale w porównaniu z miłością, jest to część znikoma.

     O partnerstwie? Nic z literatury, ostatnio, trochę dziennikarskich sygnałów. A przecież wydawałoby się, że to właśnie partnerstwo pomiędzy ludźmi wydaje się być niemal pewnym i skutecznym gwarantem sukcesu współpracy i współżycia z drugim człowiekiem. To partnerstwo oferuje chyba najwięcej szans udanego, trwałego kreowania wspólnej rzeczywistości. Z miłością różnie bywa, bo "miłość to cygańskie dziecię, ani jej nie ufaj ani wierz". Przyjaźń też nie zawsze wytrzymuje próbę konfrontacji z rozmaitymi, trudniejszymi sytuacjami.

      W moim postrzeganiu i oczywistym uproszczeniu, miłość dominuje do czasu ślubu i wesela. A potem? Większości bajek kończy się zdaniem I potem żyli długo i szczęśliwie. Może dlatego, że wprzódy byli kochankami, a potem przedzierzgnęli się w partnerów z szansą udanego bycia razem aż do finalnego rozstania?

       Niekiedy wydaje mi się, że partnerstwo wciąż oczekuje swojego Szekspira albo naszego Kotarbińskiego. Moje, osobiste refleksje, to być może drobna, bezprecedensowa i pionierska zapowiedź czegoś dotychczas nieistniejącego. Kiedy zacząłem je spisywać, ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że obraz partnerstwa, muzycznego partnerstwa, wcale nie jest odległy od partnerstwa międzyludzkiego, że wręcz, pomijając specyfikę pojęć muzycznych, właściwie mówi o tym samym. Dlatego też traktuję temat muzycznego partnerstwa jako rodzaj pretekstu, narzędzia, które może służyć próbie ogarnięcia tego fascynującego, acz dość rozległego zjawiska.

        Archiwalne, sprzed ponad 60 laty, nagrywanie Winterreise ze znakomitym Edmundem Kossowskim, będącym wówczas w apogeum swej formy, ze mną, zaledwie świeżo upieczonym absolwentem ówczesnego PWSM, stało się zaczynem mej życiowej pasji, partnerstwa i akompaniamentu. Od samego początku współpracy uświadomiłem sobie, że pieśń Franza Schuberta jest jedna, nie tylko dla śpiewaka, ale dla obydwu wykonawców, śpiewaka i pianisty, obarczonych niepodzielną troską o możliwie najlepszą realizację arcydzieła.

       Kolejnym, autorskim odkryciem było uświadomienie sobie - w moim odczuciu - ewidentnego faktu, że cała muzyczna aktywność wykonawcza ma tylko dwie formy: albo solową, indywidualną, albo zespołową, jako współpraca z innym wykonawcą. Jestem przekonany, że najlepszym, kreatywnym fundamentem sukcesu współpracy wykonania zespołowego, jest właśnie partnerstwo, a nie krzywy układ solista-akompaniator.

       Kilka słów o akompaniamencie i akompaniatorze, o ich roli artystycznej i usługowej. Tzw. akompaniament stanowi integralną część utworu i tak, jak wszystkie pozostałe, musi być wykonany bez skazy, w idealnym kontekście relacji pomiędzy elementem wiodącym i wtórującym. Posługuję się przykładem Chopinowskich nokturnów. Prawa ręka, to naczelny śpiew nokturnu, a lewa, to jego wtór, akompaniament. Marnie zrealizowany przez lewą rękę wtór, zniweczy nawet najpiękniejszy śpiew prawej. W moim osobistym pojmowaniu, nie ma zresztą potrzeby uciekania się do przykładu nokturnu. Wiem, że nawet najprostszy Bas Albertiego, może być wykonany marnie, albo znakomicie, może wykonanie całości degradować, albo je kreować. Pianista, realizujący ten tzw. akompaniament, nie powinien się rozstawać z myślą, że jest artystą, współtwórcą wykonania, wykorzystującym całą paletę swej pianistycznej profesji.

       W sprawach artystycznych, problemy związane z relacją pomiędzy wykonawcami, w zasadzie nie odbiegają od relacji partnerskich. Komplikacje zaczynają się ujawniać w obciążonych pejoratywnymi konotacjami relacjach pomiędzy tzw. solistą i tzw. akompaniatorem. W szkolnictwie wszystkich szczebli, z akademickim łącznie, popełniany jest przez pedagogów, często nawet tych renomowanych, zatrważający błąd. Zakodowują oni w świadomości uczniów pojęcie pianisty-akompaniatora, od którego oczekuje się niemal wyłącznej usługi, nawet w Sonatach, wciąż nagminnie określanych jako utwory instrumentalne z akompaniamentem fortepianu. Ta skandaliczna deformacja potrafi pozostawić ślad na całe życie nawet u renomowanych artystów.

       Problem relacji pomiędzy wykonawcami, z których jeden jest uprzywilejowany a drugi, tzw. akompaniator, zobowiązany do subordynacji, nawet w wymiarze trywialnym, niestety wciąż istnieje. Mnie chodzi w istocie o nierówne relacje pomiędzy wykonawcami, przekładające się na rezultat artystyczny wykonania. Walor pieśni Mozarta wykonanych przez Elizabeth Schwarzkopf i akompaniatora, nawet określanego mianem cesarza akompaniatorów, jakim był Gerald Moore i tą samą Schwarzkopf z Walterem Gieseking'iem, ówczesnym królem pianistów, jest dostrzegalnie inny. Wydaje mi się, że przyczyna jest głównie mentalna, psychologiczna: albo jest się partnerem, jednym z dwu równych wykonawców, albo akompaniatorem, nawet jeśli jego gra jest z najwyższej półki.

       Tyle wstępnych, zaledwie sygnalnych refleksji. Teraz czas na najważniejszą, rodzaj definicji fascynującego zjawiska, jakim jest partnerstwo. Będzie to definicja przeniesiona in extenso z moich poprzednich tekstów.

    Mój osobisty dekalog lub raczej Dodekalog Muzycznego Partnerstwa, jest listą podstawowych refleksji i wartości, które mogą dopomóc w zaistnieniu udanego współsprawstwa. Jakkolwiek refleksje mają charakter osobisty, ich treść wydaje się być uniwersalna.

    W The Encyclopedia Britannica, hasło Partnership (Partnerstwo), brzmi następująco: Partnership, voluntary association of two or more persons for the purpose of managing a business enterprise and sharing its profits or losses, czyli: Partnerstwo, dobrowolny związek dwu lub więcej osób, którego celem jest prowadzenie przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków lub strat.

       Tak brzmi definicja partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii, jaka istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest powiedziane, zwięźle i zrozumiale.

      Ale niemal natychmiast po jej lekturze przypomniała mi się wyborna, wyczytana u wielkiego Abby Ebana, niezwykle mądra i ważna anegdota o dociekliwym uczniu, który zapytał rabina, czy można w jednym zdaniu streścić całą Torę. Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza, podejrzewam, że okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: Of course, yes. What is hateful to you, do not do to your neighbor. This is the whole Torah. The rest is commentary, co w dowolnym tłumaczeniu brzmi: Oczywiście, tak. Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest cała Tora. Reszta, to komentarz.

       Odrobinę podobnie rzecz się ma z partnerstwem. Istota encyklopedycznej definicji ma wymiar jednego, krótkiego zdania. Teraz miejsce na komentarz. Oczywiście, będzie to komentarz osobisty. Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu uniwersalnym!

      Zacznę od refleksji, że podobnie jak kultura i wszelkie kreatywne relacje pomiędzy ludźmi, nic nie dzieje się samo, Wszystko wymaga wysiłku, zaangażowania, mądrości, wytrwałości, może też w pewnym sensie poświęcenia i innych, im podobnych, pokrewnych wartości.

     W konkretnym przypadku muzyka, warunkiem nieodzownym jest możliwy do osiągnięcia, indywidualny poziom umiejętności profesjonalnych. Nie mam na myśli jakichś wartości absolutnych. Chodzi mi raczej o poziom aktualny, uczniowski, studencki i w końcu, poziom dojrzałego artysty.

            Spośród wielu ważnych wartości, zdecydowałem się do mojego osobistego komentarza wybrać 12, bez jakiejś hierarchicznej kolejności, które mogą stanowić listę potrzebnych elementów dla w miarę kompletnego obrazu całości. Taki „Dodekalog muzycznego partnerstwa”. Glossę traktuję jako rodzaj Zapowiedzi Eseju.  

Definicja muzycznego partnerstwa

Próba wyjaśnienia pojęcia.

      W The Encyclopedia Britannica, wyd. z 1990 r., hasło Partnership (Partnerstwo), brzmi następująco: “Partnership, voluntary association of two or more persons for the purpose of managing a business enterprise and sharing its profits or losses”, czyli: “Partnerstwo, dobrowolny związek dwu lub więcej osób, którego celem jest prowadzenie przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków lub strat”.

          Tak brzmi definicja partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii, jaka istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest powiedziane, zwięźle i zrozumiale. Przyznam się, iż moja wędrówka po rozmaitych encyklopediach trwała dość długo. Dopiero ta, ostatnia, najbardziej trafiła mi do przekonania.

Ale niemal natychmiast po jej lekturze wspomniała mi się wyborna, wyczytana u Abby Ebana niezwykle mądra i ważna anegdota o dociekliwym uczniu, który zapytał rabina, czy można w jednym zdaniu streścić całą Torę.  Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza, podejrzewam, że okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: „Of course, yes. What is hateful to you, do not do to your neighbor. This is the whole Torah. The rest is commentary”, co w dowolnym tłumaczeniu brzmi:” Oczywiście, tak. Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest cała Tora. Reszta, to komentarz”.

         Odrobinę podobnie z partnerstwem. Istota encyklopedycznej definicji ma wymiar jednego, krótkiego zdania. Teraz miejsce na komentarz. Oczywiście, będzie to komentarz osobisty. Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu uniwersalnym!

         

          Są to:

Wartość pierwsza: Wspólna, wzajemna odpowiedzialność za całość wykonania.

        Dla porządku, zacytuję fenomenalne określenie dzieła muzycznego, autorstwa naszego wspaniałego, nieocenionego prof. Kazimierza Sikorskiego: „Wprawdzie dzieło muzyczne jest jednością, ale składa się z wielu elementów: melodii, rytmu, harmonii, dynamiki, agogiki, artykulacji, kontrapunktu, formy i zawartości emocjonalnej”.

          Solista realizuje wykonanie utworu, wszystkie jego elementy sam jeden, na swoją wyłączną odpowiedzialność. Jego jest sukces i jego jest niepowodzenie. Nie musi z nikim i z niczym się liczyć.

          W partnerskim wykonaniu zespołowym, odpowiedzialność ma podwójny charakter: za element, lub może elementy dzieła realizowane przez siebie oraz za walor całości. Wykonawca winien działać w nieustającej świadomości, że marnie realizowane przez niego wspomniane elementy utworu, degradują wykonanie, deprecjonując wysiłek i starania pozostałych uczestników.

Wartość druga: Wzajemność

          Niepodobieństwem jest wyobrazić sobie partnerstwo w jedną stronę, podobnie jak przyjaźń w jedną stronę. Te dwie, by może najpiękniejsze relacje pomiędzy ludźmi, bez wzajemności, po prostu nie istnieją.

Jedynie, w pewny sensie, można sobie wyobrazić miłość w jedną stronę, miłość nieodwzajemnioną. Oczekiwanie szczęścia i sukcesu w takim układzie jest osobistą sprawą zakochanego, na jego wyłączną odpowiedzialność. 

 Od zawsze uważałem, że – cytuję sam siebie – „To, że ja panią, kocham, pani do niczego nie zobowiązuje, a mnie, do niczego nie upoważnia”.

Wartość trzecia: Rozumienie partnera

Rozumienie partnera pojmuję zarówno w sensie dosłownym, jak i w sensie szerokim.

Rozumienie w sensie dosłownym, prostym, wbrew wszelkim pozorom, wydaje się być niepozbawione znaczenia, bardziej niż się to powszechnie sądzi. Każdy człowiek przecież, nawet we wspólnym, rodzimym języku, ma specyficzny sposób wysławiania się i wypowiadania swych myśli, indywidualne poczucie humoru, intonację i styl zwracania się do bliźnich. Jakże często zdarzają się nieporozumienia, nawet irytujące, będące wynikiem właśnie tych pozornie błahych drobiazgów!

     Rozumienie szersze, głębiej dotykające całej sfery psychologicznej, to znajomość indywidualnych cech partnera, jego temperamentu i osobowości.

Osobiście, za ważną uważam też odmienność wynikającą np. z płci. Zawsze miałem inne poczucie muzycznego bycia partnerem mężczyzny i kobiety. Można wprawdzie uznać, że w sferze czystej profesji aspekt ten nie ma znaczenia, ale bywa to równocześnie niuans, który może mieć wpływ na komfort bycia razem.

Wartość czwarta: Otwarcie na dialog.

          Lubię takie oczywiste stwierdzenie, ze dwa monologi nie tworzą dialogu. Istotnie, kiedy każdy z partnerów zajmuje się wyłącznie swoją kwestią, bez żadnego związku z kwestią partnera, dialog po prostu nie istnieje. W równej mierze dotyczy to dialogu w muzycznej profesji, jak i w zwyczajnym byciu razem człowieka z drugim człowiekiem.

Wartość piąta: Gotowość rozumienia odmienności partnera

          Wprawdzie powszechnie wiadomo, że każdy człowiek jest jednostką unikatową i niepowtarzalną, ale w zwyczajnych relacjach nader często zapomina się o tym. Dotyczy to szczególnie dłużej trwającego układu z partnerem lub partnerami. Te zrozumiałe odmienności mogą stać się problemem, kiedy w miejsce atrakcji zaczyna pojawiać się trudna do uniknięcia irytacja.

          Nie należy też do najłatwiejszych zaakceptowane faktu, że w równym stopniu gotowość rozumienia odmienności partnera dotyczy a rebours nas samych, tzn., że partner winien wzajemnie rozumieć nasze odmienności, podobnie jak my jego.

          Nieoceniona jest oczywiście świadomość tego zjawiska, która ułatwia poruszanie się po tym delikatnym i nader drażliwym terenie.

Wartość szósta: Wewnętrzna przestrzeń

          Chodzi mi o przestrzeń myślenia, która zapewnia bezkonfliktowe przebywanie i współpracę z partnerem, wolne od doktryn, zawężonych preferencji estetycznych, obciążeń światopoglądowych, moralnych i historycznych, czy nawet śladowych kojarzeń rasowych.

          Taka przestrzeń, jak wolność, w ogromnej mierze zapewnia luksus i komfort bycia razem i współpracę z partnerem, niemal całkowicie gwarantuje swobodę wypowiedzi artystycznej, bez poczucia zagrożenia i rozmaitych niewygód.

Wartość siódma: Zdolność równoczesnego słyszenia siebie i partnera

          Jest to jedna z podstawowych odmienności pomiędzy graniem solowym i zespołowym. Nie jest z pewnością odkrywcze, jeśli wspomnę, że solista słyszy wyłącznie sam siebie. Z kolei, muzyk wykonujący w zespole, musi, po prostu musi doskonale słyszeć sam siebie i równocześnie, słyszeć i rozumieć, co gra jego partner.

          Jestem przekonany, że jest to nie tylko zdolność, ale również umiejętność, której można nauczyć.

          Nie widzę specjalnego powodu, żeby uświadamiać znaczenie i wartości takiego słyszenia dla fascynacji wspólnego kreowania sztuki wykonawczej i zwyczajnego życia. Bo czyż ta powinność słuchania siebie, słuchania i rozumienia partnera nie dotyczy w równym stopniu wspólnego grania, jak i codziennego bycia razem z drugim człowiekiem?

 Wartość ósma: Kultura bycia z drugim człowiekiem.

          Chciałoby się powiedzieć, że wymagania kultury są powinnością bycia z drugim człowiekiem w każdej sytuacji, w równej mierze profesjonalnej, jak i tej, zwyczajnej, codziennej. W moim odczuciu, powszechne realizowanie oczekiwań kultury w relacjach międzyludzkich, pod znakiem zapytania stawiałoby konieczność istnienia wszelkich kodeksów i dekalogów. 

W sytuacji wspólnego działania, kultura zachowania się, wzajemnego zwracania się do siebie w klimacie napięcia i zaangażowania w pracę, wydaje się być czymś szczególnie oczekiwanym.

Wartość dziewiąta: Takt w rozwiązywaniu napięć

          Jestem przekonany, że w partnerstwie, nawet najpełniejszym i najdoskonalszym, pewne napięcia są nieuniknione. Przecież naiwnością byłby oczekiwanie, że partnerstwo jest jakąś permanentną sielanką.

          Wydaje się, że walka przynależy istocie człowieczeństwa. Ważne, żeby w walce wektory sił były skierowane ku wspólnemu dobru, a nie przeciwko sobie.

          Napięcia w partnerstwie są być może wynikiem złożoności ludzkiej natury, ale również pozornie drobnych sytuacji, które mogą nieść w sobie ukrytą groźbę poważniejszego konfliktu.  

          W sytuacji pojawiających się napięć, wspomniana przed chwilą kultura, takt i dobra wola, oraz ludzka życzliwość w ich rozwiązywaniu, są po prostu nieocenione.

Warto może też zachować świadomość, że pewne niewygody, które odczuwam podczas bycia z drugim człowiekiem, są w jakimś sensie odwracalne, tzn., że partner może również odczuwać niewygody bycia ze mną. Wciąż to partnerskie oczekiwanie wzajemności!

Wartość dziesiąta: Zdolność akceptowania kompromisu

          Próby uniformizacji na ogół kończą się niepowodzeniem. Tu właśnie jest miejsce na kompromis, umożliwiający swobodę wypowiedzi. W delikatnej materii pewnych odmienności preferencji estetycznych, jest to chyba czymś oczywistym.

          Za wielce pomocną uważam świadomość, że interpretacja muzycznej frazy wcale nie musi być identyczna u wszystkich wykonawców zespołu, którzy są przecież profesjonalistami i żaden nie proponuje muzycznych nonsensów. A pewne odmienności i niuanse interpretacyjne, które wynikają ze zrozumiałych różnic indywidualnych, mogą wykonanie wręcz uatrakcyjnić i ubarwić.

Wartość jedenasta: Zaufanie i szacunek do partnera

          Zaufanie i szacunek do wartości partnera są czyś ewidentnym.  Oczywiście, zaufanie i szacunek nie tylko do umiejętności profesjonalnych, ale również do wartości czysto ludzkich, postawy życiowej, sposobu postępowania z drugim człowiekiem, radzenia sobie z trudnościami i rozlicznymi problemami współżycia. Jednym słowem, do wszystkiego, co składa się na pełny obraz osobowości.

Wartość dwunasta: Rozumienie niedoskonałości partnera i… swoich własnych

          Od razu chciałoby się zacytować angielskie:” Nobody is perfect”,” Nikt nie jest doskonały”. I nie jest to zwyczajne porzekadło. Rozumienie i aprobata tego pozornego drobiazgu, chroni przed szkodliwą, niekiedy ekscesywną irytacją, a w stosunku do siebie samego, pozwala zachować dystans wobec własnych niedoskonałości.  Być może nawet zapobiega destruktywnej frustracji i ekscesywnej rozterce.

          Wszak, Errare humanum est. Błądzenie jest rzeczą ludzką. Błąd jest wliczony w koszt postępu i rozwoju. A lęk przed błędem może być gorszy i bardziej szkodliwy niż sam błąd.  Ode mnie zależy, czy w tym, w gruncie rzeczy niemiłym zjawisku potrafię dostrzec element pozytywny, kreatywny, czy jedynie destruktywny i negatywny.

          Jak wspomniałem, mój komentarz do encyklopedycznej definicji partnerstwa jest osobisty, nazwałbym go nawet, autorski. Wymiar pojęcia partnerstwa, a partnerstwa w muzyce w szczególności, wydaje się być bardzo rozległy i jakieś omówienie na miarę kompletnego, z trudem zmieściłoby się w pokaźnej trylogii. Dlatego też selekcja jest nieunikniona. Mam nadzieję, że elementy, które przedstawiłem dla moich celów, mają szansę dać w miarę zwięzły i konkretny obraz tej absolutnie fascynującej relacji profesjonalnej i międzyludzkiej.

Zdaję sobie również sprawę, iż moje dywagacje o muzycznym partnerstwie mają charakter idei, która niekoniecznie ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ale pocieszam się, że nawet Dekalog, ze swoim „Nie zabijaj”, „Nie cudzołóż”, „Nie kradnij”, jakże często nijak się ma do tego, co dzieje się pomiędzy ludźmi. W moim prywatnym dekalogu np., od ponad pół wieku wołam „Bądź partnerem”, a wciąż jeszcze słyszę wokół „Bądź akompaniatorem!”.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz