Glossa o muzycznym partnerstwie.
Motywy
podjęcia tematu.
Żadna dysertacja, żadna naukowa praca badawcza. Jest to garść refleksji osobistych, a nawet, autorskich. Bowiem, mimo używanej przez muzyczne środowisko wspólnej terminologii, nigdzie nie natrafiłem na jakiś wyraźnie podobny do nich ślad, ani zdecydowane pokrewieństwo. Od nikogo o nich nie słyszałem, nikt mnie ich sensu stricto nie uczył. Są rezultatem mych doświadczeń i przemyśleń, tych z czasów intensywnej obecności na estradzie, z której los mnie nieodwołalnie usunął i tych, z sal wykładowych, w których wspólnie z mymi podopiecznymi poznajemy tajemnice Sztuki, tego być może najpiękniejszego i najbardziej wyrafinowanego owocu ludzkiego ducha.
Motywy? Z mych poglądów o partnerstwie „tłumaczyłem się” na estradach, w
studiach nagrań i podczas emisji telewizyjnych. „Tłumaczę się” teraz przed
młodymi adeptami sztuki muzycznej. Pomyślałem sobie, że może spróbowałbym zostawić
jakiś ich ślad pisany? Może nieco trwalszy od koncertów i wykładów? Poza tym,
podczas wędrówek bibliotecznych i internetowych, nie znalazłem żadnej
publikacji o partnerstwie pomiędzy dwojgiem ludzi. Trochę się nawet zdziwiłem,
ponieważ postrzegam udane partnerstwo, jako coś szczególnie ważnego. Jest to –
moim zdaniem - dominanta sukcesu współżycia, a w rzeczywistości nas, muzyków,
których zaledwie znikomy promil egzystuje, jako wykonawcy indywidualni,
partnerstwo wydaje się być przewodnią wartością samorealizacji zarówno profesjonalnej, jak i ogólnej, życiowej. A tak o tym partnerstwie cicho!
Obraz partnerstwa, przy bliższym przyjrzeniu okazał się być bardzo rozległy, dość trudny do ogarnięcia i usystematyzowania. W efekcie, jawi mi się, jako mozaika złożona z wielu elementów, bez preferencji i hierarchii, albo rodzaj obrazu oglądanego w kalejdoskopie. I taką formę wypowiedzi przyjmuję.
Umownie uważam uniwersytecki poziom profesjonalny partnerów, jako oczywiste
minimum i właściwie do takiego czytelnika kieruję te dywagacje, chociaż być
może również adresat spoza środowiska, jeśli tylko mieć będzie wolną chwilę,
aby pobyć z tekstem, znajdzie dla siebie w tym eseju trochę przestrzeni dla
refleksji.
Partnerstwo.
Wyjaśnienie pojęcia.
Mój Esej miał nosić tytuł: Wykład o muzycznym partnerstwie. Zmieniłem
go jednakże na Refleksje o muzycznym partnerstwie.
Prelekcja lub wykład kojarzą mi się od razu z klimatem nauki, z oczekiwaniem
sformułowań skierowanych ku uogólnieniom, nawet ze szczególnym poszukiwaniem
prawidłowości i jedynie słusznych rozwiązań.
Zdecydowanie czymś innym jest klimat refleksji, który doskonale się realizuje w
pewnej swobodzie indywidualnych, osobistych sformułowań, zachowujących margines
dowolności, unikatowego spojrzenia na problem. Nie waham się podpowiedzieć, że
refleksje dopuszczają też możliwość obcowania z tajemnicą, która niekoniecznie
musi być do końca poznana i nazwana.
Na swój prywatny użytek posługuję się takim prostym, być może nawet nieco
trywialnym porównaniem różnicy pomiędzy nauką i sztuką. Jest to pojęcie
krzyżówki. W nauce, jak w krzyżówce, jeśli wszystko się zgadza w poziomie i w
pionie, problem jest rozwiązany. A w sztuce? Wszystko się zgadza i w poziomie i
w pionie, a sztuki nie ma!
Refleksje, którymi chciałem się z podzielić, przynależą do świata sztuki, nawet
jeśli bezpośrednio nie rezydują w świecie dźwięków. Dotyczą jednakże unikatowej
rzeczywistości wyjątkowej grupy ludzi, naznaczonych znamieniem artyzmu i
tajemniczych dyspozycji, zwanych talentem lub zdolnościami. W rzeczywistości
tej trudno by znaleźć rozwiązania jedynie słuszne i jedynie prawidłowe. Tu jest
miejsce dla intuicji i szczególnej wrażliwości.
Oczywiście, cały ten świat wspiera się na fundamencie możliwej do nauczenia się
profesji i specyficznej wiedzy. Bo profesji można się nauczyć; chyba jednak
jeszcze nikomu nie udało się nauczyć talentu!! Jestem głęboko przekonany, że te
moje refleksje odnoszą się właśnie do zakresu profesji i, być może, okażą się
komuś przydatne w znalezieniu swojego miejsca w niełatwym świecie bycia
artystą.
Archiwalne, sprzed ponad 60 laty, nagranie Winterreise ze
znakomitym Edmundem Kossowskim, będącym wówczas w apogeum swej formy, ze mną,
zaledwie świeżo upieczonym absolwentem ówczesnego PWSM, stało się zaczynem mej
życiowej pasji, partnerstwa i akompaniamentu. Od samego początku współpracy
uświadomiłem sobie, że pieśń Franza Schuberta jest jedna, nie tylko dla
śpiewaka, ale dla obydwu wykonawców, śpiewaka i pianisty, obarczonych
niepodzielną troską o możliwie najlepszą realizację arcydzieła.
Kolejnym, autorskim odkryciem było uświadomienie sobie - w moim odczuciu -
ewidentnego faktu, że cała muzyczna aktywność wykonawcza ma tylko dwie formy:
albo solową, indywidualną, albo zespołową, jako współpraca z innym wykonawcą.
Jestem przekonany, że najlepszym, kreatywnym fundamentem sukcesu współpracy
wykonania zespołowego, jest właśnie partnerstwo, a nie krzywy układ
solista-akompaniator.
Kilka słów o akompaniamencie i akompaniatorze, o ich roli artystycznej i
usługowej. Tzw. akompaniament stanowi integralną część utworu
i tak, jak wszystkie pozostałe, musi być wykonany bez skazy, w idealnym
kontekście relacji pomiędzy elementem wiodącym i wtórującym. Posługuję się
przykładem Chopinowskich nokturnów. Prawa ręka to naczelny śpiew nokturnu, a
lewa, to jego wtór, akompaniament. Marnie zrealizowany przez lewą rękę wtór,
zniweczy nawet najpiękniejszy śpiew prawej. W moim osobistym pojmowaniu, nie ma
zresztą potrzeby uciekania się do przykładu nokturnu. Wiem, że nawet
najprostszy bas Albertiego, może być wykonany marnie, albo znakomicie, może
wykonanie całości degradować, albo je kreować. Pianista, realizujący ten tzw.
akompaniament, nie powinien się rozstawać z myślą, że jest artystą, współtwórcą
wykonania, wykorzystującym całą paletę swej pianistycznej profesji.
W sprawach artystycznych, problemy związane z relacją pomiędzy wykonawcami, w
zasadzie nie odbiegają od relacji partnerskich. Komplikacje zaczynają się
ujawniać w obciążonych pejoratywnymi konotacjami relacjach pomiędzy tzw.
solistą i tzw. akompaniatorem. W szkolnictwie wszystkich szczebli, z
akademickim łącznie, popełniany jest przez pedagogów, często nawet tych
renomowanych, zatrważający błąd. Zakodowują oni w świadomości uczniów pojęcie
pianisty-akompaniatora, od którego oczekuje się niemal wyłącznej usługi, nawet
w Sonatach, wciąż nagminnie określanych jako utwory instrumentalne z
akompaniamentem fortepianu. Ta skandaliczna deformacja potrafi pozostawić ślad
na całe życie nawet u renomowanych artystów.
Problem relacji pomiędzy wykonawcami, z których jeden jest uprzywilejowany a
drugi, tzw. akompaniator, zobowiązany do subordynacji, nawet w wymiarze
trywialnym, niestety wciąż istnieje. Mnie chodzi w istocie o nierówne relacje
pomiędzy wykonawcami, przekładające się na rezultat artystyczny wykonania.
Walor pieśni Mozarta wykonanych przez Elizabeth Schwarzkopf i akompaniatora,
nawet określanego mianem cesarza akompaniatorów, jakim był Gerald Moore i tą
samą Schwarzkopf z Walterem Gieseking’iem, ówczesnym królem pianistów, jest
dostrzegalnie inny. Wydaje mi się, że przyczyna jest głównie mentalna,
psychologiczna: albo jest się partnerem, jednym z dwu równych wykonawców, albo
akompaniatorem, nawet jeśli jego gra jest z najwyższej półki.
Tyle wstępnych, zaledwie sygnalnych refleksji. Teraz czas na najważniejszą,
rodzaj definicji fascynującego zjawiska, jakim jest partnerstwo. Będzie to
definicja przeniesiona in extenso z moich poprzednich tekstów.
Mój osobisty dekalog lub raczej Dodekalog Muzycznego
Partnerstwa, jest listą podstawowych refleksji i wartości, które mogą dopomóc w
zaistnieniu udanego współsprawstwa. Jakkolwiek refleksje mają charakter
osobisty, ich treść wydaje się być uniwersalna.
W The Encyclopedia Britannica, hasło Partnership (Partnerstwo), brzmi
następująco: Partnership, voluntary association of two or more persons
for the purpose of managing a business enterprise and sharing its profits or
losses, czyli: Partnerstwo, dobrowolny związek dwu lub więcej
osób, którego celem jest prowadzenie przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków
lub strat.
Tak brzmi definicja partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii,
jaka istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest
powiedziane, zwięźle i zrozumiale.
Ale niemal natychmiast po jej lekturze
przypomniała mi się wyborna, wyczytana u wielkiego Abby Ebana, niezwykle mądra
i ważna anegdota o dociekliwym uczniu, który zapytał rabina, czy można w jednym
zdaniu streścić całą Torę. Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza,
podejrzewam, że okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: Of course,
yes. What is
hateful to you, do not do to your neighbor. This is the whole Torah. The rest is a commentary, co w dowolnym tłumaczeniu brzmi: Oczywiście, tak. Nie czyń
bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest cała Tora. Reszta to komentarz.
Odrobinę podobnie rzecz się ma z partnerstwem. Istota encyklopedycznej
definicji ma wymiar jednego, krótkiego zdania. Teraz miejsce na komentarz.
Oczywiście, będzie to komentarz osobisty. Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na
chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu uniwersalnym!
Zacznę od refleksji, że podobnie jak kultura i wszelkie kreatywne relacje
pomiędzy ludźmi, nic nie dzieje się samo, Wszystko wymaga wysiłku,
zaangażowania, mądrości, wytrwałości, może też w pewnym sensie poświęcenia i
innych, im podobnych, pokrewnych wartości.
W konkretnym przypadku muzyka, warunkiem nieodzownym jest możliwy do osiągnięcia, indywidualny poziom umiejętności profesjonalnych. Nie mam na myśli jakichś wartości absolutnych. Chodzi mi raczej o poziom aktualny, uczniowski, studencki i w końcu, poziom dojrzałego artysty.
Spośród wielu ważnych wartości, zdecydowałem się do mojego osobistego komentarza wybrać 12, bez jakiejś hierarchicznej kolejności, które mogą stanowić listę potrzebnych elementów dla w miarę kompletnego obrazu całości. Taki „Dodekalog muzycznego partnerstwa”.
Partnerstwo. Wyjaśnienie pojęcia.
Mój Esej miał nosić tytuł: Wykład o muzycznym partnerstwie. Zmieniłem
go jednakże na Refleksje o muzycznym partnerstwie.
Prelekcja lub wykład kojarzą mi się od razu z klimatem nauki, z oczekiwaniem
sformułowań skierowanych ku uogólnieniom, nawet ze szczególnym poszukiwaniem
prawidłowości i jedynie słusznych rozwiązań.
Zdecydowanie czymś innym jest klimat refleksji, który doskonale się realizuje w
pewnej swobodzie indywidualnych, osobistych sformułowań, zachowujących margines
dowolności, unikatowego spojrzenia na problem. Nie waham się podpowiedzieć, że
refleksje dopuszczają też możliwość obcowania z tajemnicą, która niekoniecznie
musi być do końca poznana i nazwana.
Na swój prywatny użytek posługuję się takim prostym, być może nawet nieco
trywialnym porównaniem różnicy pomiędzy nauką i sztuką. Jest to pojęcie
krzyżówki. W nauce, jak w krzyżówce, jeśli wszystko się zgadza w poziomie i w
pionie, problem jest rozwiązany. A w sztuce? Wszystko się zgadza i w poziomie i
w pionie, a sztuki nie ma!
Refleksje, którymi chciałem się z podzielić, przynależą do świata sztuki, nawet
jeśli bezpośrednio nie rezydują w świecie dźwięków. Dotyczą jednakże unikatowej
rzeczywistości wyjątkowej grupy ludzi, naznaczonych znamieniem artyzmu i
tajemniczych dyspozycji, zwanych talentem lub zdolnościami. W rzeczywistości
tej trudno by znaleźć rozwiązania jedynie słuszne i jedynie prawidłowe. Tu jest
miejsce dla intuicji i szczególnej wrażliwości.
Oczywiście, cały ten świat wspiera się na fundamencie możliwej do nauczenia się
profesji i specyficznej wiedzy. Bo profesji można się nauczyć; chyba jednak
jeszcze nikomu nie udało się nauczyć talentu!! Jestem głęboko przekonany, że te
moje refleksje odnoszą się właśnie do zakresu profesji i, być może, okażą się
komuś przydatne w znalezieniu swojego miejsca w niełatwym świecie bycia
artystą.
W moim osobistym postrzeganiu, widzę trzy fundamentalne idee, które wiążą ludzi
ze sobą i stanowią istotną część sukcesu ich współżycia. Jest to miłość – czyli
uczucie, przyjaźń - czyli sojusz i właśnie, partnerstwo – czyli mądrość.
Internetowy almanach wyraźnie wskazuje na uprzywilejowane usytuowanie miłości w
literaturze. To o niej wylali morze atramentu autentyczni geniusze niemal od
zarania ludzkich losów aż do chwili obecnej. To Salomonowa Pieśń nad
Pieśniami, niemal cała grecka mitologia, niezliczone wiersze i
poematy, powieści i przypowieści.
Wprawdzie idea przyjaźni przewija się przez Iliadę, nawet Biblię i twórczość
znakomitych literatów, łącznie z Cervantesem, Goethem czy naszym Krasickim i
Prusem, ale w porównaniu z miłością, jest to część znikoma.
O partnerstwie? Nic z literatury, ostatnio, trochę dziennikarskich sygnałów. A
przecież wydawałoby się, że to właśnie partnerstwo pomiędzy ludźmi wydaje się
być niemal pewnym i skutecznym gwarantem sukcesu współpracy i współżycia z
drugim człowiekiem. To partnerstwo oferuje chyba najwięcej szans udanego,
trwałego kreowania wspólnej rzeczywistości. Z miłością różnie bywa, bo "miłość
to cygańskie dziecię, ani jej nie ufaj ani wierz". Przyjaźń też
nie zawsze wytrzymuje próbę konfrontacji z rozmaitymi, trudniejszymi
sytuacjami.
W moim postrzeganiu i oczywistym uproszczeniu, miłość dominuje do czasu ślubu i
wesela. A potem? Większości bajek kończy się zdaniem I potem żyli długo
i szczęśliwie. Może dlatego, że wprzódy byli kochankami, a potem przedzierzgnęli się w partnerów z szansą udanego bycia razem aż do finalnego
rozstania?
Niekiedy wydaje mi się, że partnerstwo wciąż oczekuje swojego Szekspira albo
naszego Kotarbińskiego. Moje, osobiste refleksje, to być może drobna,
bezprecedensowa i pionierska zapowiedź czegoś dotychczas nieistniejącego. Kiedy
zacząłem je spisywać, ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że obraz partnerstwa,
muzycznego partnerstwa, wcale nie jest odległy od partnerstwa międzyludzkiego,
że wręcz, pomijając specyfikę pojęć muzycznych, właściwie mówi o tym samym. Dlatego też traktuję temat muzycznego partnerstwa jako rodzaj pretekstu,
narzędzia, które może służyć próbie ogarnięcia tego fascynującego, acz dość
rozległego zjawiska.
Archiwalne, sprzed ponad 60 laty, nagrywanie Winterreise ze
znakomitym Edmundem Kossowskim, będącym wówczas w apogeum swej formy, ze mną,
zaledwie świeżo upieczonym absolwentem ówczesnego PWSM, stało się zaczynem mej
życiowej pasji, partnerstwa i akompaniamentu. Od samego początku współpracy
uświadomiłem sobie, że pieśń Franza Schuberta jest jedna, nie tylko dla
śpiewaka, ale dla obydwu wykonawców, śpiewaka i pianisty, obarczonych
niepodzielną troską o możliwie najlepszą realizację arcydzieła.
Kolejnym, autorskim odkryciem było uświadomienie sobie - w moim odczuciu -
ewidentnego faktu, że cała muzyczna aktywność wykonawcza ma tylko dwie formy:
albo solową, indywidualną, albo zespołową, jako współpraca z innym wykonawcą.
Jestem przekonany, że najlepszym, kreatywnym fundamentem sukcesu współpracy
wykonania zespołowego, jest właśnie partnerstwo, a nie krzywy układ
solista-akompaniator.
Kilka słów o akompaniamencie i akompaniatorze, o ich roli artystycznej i
usługowej. Tzw. akompaniament stanowi integralną część utworu
i tak, jak wszystkie pozostałe, musi być wykonany bez skazy, w idealnym
kontekście relacji pomiędzy elementem wiodącym i wtórującym. Posługuję się
przykładem Chopinowskich nokturnów. Prawa ręka, to naczelny śpiew nokturnu, a
lewa, to jego wtór, akompaniament. Marnie zrealizowany przez lewą rękę wtór,
zniweczy nawet najpiękniejszy śpiew prawej. W moim osobistym pojmowaniu, nie ma
zresztą potrzeby uciekania się do przykładu nokturnu. Wiem, że nawet
najprostszy Bas Albertiego, może być wykonany marnie, albo znakomicie, może
wykonanie całości degradować, albo je kreować. Pianista, realizujący ten tzw.
akompaniament, nie powinien się rozstawać z myślą, że jest artystą, współtwórcą
wykonania, wykorzystującym całą paletę swej pianistycznej profesji.
W sprawach artystycznych, problemy związane z relacją pomiędzy wykonawcami, w
zasadzie nie odbiegają od relacji partnerskich. Komplikacje zaczynają się
ujawniać w obciążonych pejoratywnymi konotacjami relacjach pomiędzy tzw.
solistą i tzw. akompaniatorem. W szkolnictwie wszystkich szczebli, z
akademickim łącznie, popełniany jest przez pedagogów, często nawet tych
renomowanych, zatrważający błąd. Zakodowują oni w świadomości uczniów pojęcie
pianisty-akompaniatora, od którego oczekuje się niemal wyłącznej usługi, nawet
w Sonatach, wciąż nagminnie określanych jako utwory instrumentalne z
akompaniamentem fortepianu. Ta skandaliczna deformacja potrafi pozostawić ślad
na całe życie nawet u renomowanych artystów.
Problem relacji pomiędzy wykonawcami, z których jeden jest uprzywilejowany a
drugi, tzw. akompaniator, zobowiązany do subordynacji, nawet w wymiarze
trywialnym, niestety wciąż istnieje. Mnie chodzi w istocie o nierówne relacje
pomiędzy wykonawcami, przekładające się na rezultat artystyczny wykonania.
Walor pieśni Mozarta wykonanych przez Elizabeth Schwarzkopf i akompaniatora,
nawet określanego mianem cesarza akompaniatorów, jakim był Gerald Moore i tą
samą Schwarzkopf z Walterem Gieseking'iem, ówczesnym królem pianistów, jest
dostrzegalnie inny. Wydaje mi się, że przyczyna jest głównie mentalna,
psychologiczna: albo jest się partnerem, jednym z dwu równych wykonawców, albo akompaniatorem,
nawet jeśli jego gra jest z najwyższej półki.
Tyle wstępnych, zaledwie sygnalnych refleksji. Teraz czas na najważniejszą,
rodzaj definicji fascynującego zjawiska, jakim jest partnerstwo. Będzie to
definicja przeniesiona in extenso z moich poprzednich tekstów.
Mój osobisty dekalog lub raczej Dodekalog Muzycznego
Partnerstwa, jest listą podstawowych refleksji i wartości, które mogą dopomóc w
zaistnieniu udanego współsprawstwa. Jakkolwiek refleksje mają charakter
osobisty, ich treść wydaje się być uniwersalna.
W The Encyclopedia Britannica, hasło Partnership (Partnerstwo), brzmi
następująco: Partnership, voluntary association of two or more persons
for the purpose of managing a business enterprise and sharing its profits or
losses, czyli: Partnerstwo, dobrowolny związek dwu lub więcej
osób, którego celem jest prowadzenie przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków
lub strat.
Tak brzmi definicja partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii,
jaka istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest
powiedziane, zwięźle i zrozumiale.
Ale niemal natychmiast po jej lekturze przypomniała mi się
wyborna, wyczytana u wielkiego Abby Ebana, niezwykle mądra i ważna anegdota o
dociekliwym uczniu, który zapytał rabina, czy można w jednym zdaniu streścić
całą Torę. Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza, podejrzewam, że
okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: Of course, yes. What is hateful to you, do not
do to your neighbor. This
is the whole Torah. The rest is commentary, co
w dowolnym tłumaczeniu brzmi: Oczywiście, tak. Nie czyń bliźniemu, co tobie
niemiłe. To jest cała Tora. Reszta, to komentarz.
Odrobinę podobnie rzecz się ma z partnerstwem. Istota encyklopedycznej
definicji ma wymiar jednego, krótkiego zdania. Teraz miejsce na komentarz.
Oczywiście, będzie to komentarz osobisty. Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na
chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu uniwersalnym!
Zacznę od refleksji, że podobnie jak kultura i wszelkie kreatywne
relacje pomiędzy ludźmi, nic nie dzieje się samo, Wszystko wymaga wysiłku,
zaangażowania, mądrości, wytrwałości, może też w pewnym sensie poświęcenia i
innych, im podobnych, pokrewnych wartości.
W konkretnym przypadku muzyka, warunkiem nieodzownym jest możliwy
do osiągnięcia, indywidualny poziom umiejętności profesjonalnych. Nie mam na
myśli jakichś wartości absolutnych. Chodzi mi raczej o poziom aktualny,
uczniowski, studencki i w końcu, poziom dojrzałego artysty.
Spośród wielu ważnych wartości, zdecydowałem się do mojego osobistego
komentarza wybrać 12, bez jakiejś hierarchicznej kolejności, które mogą
stanowić listę potrzebnych elementów dla w miarę kompletnego obrazu całości.
Taki „Dodekalog muzycznego partnerstwa”. Glossę traktuję jako
rodzaj Zapowiedzi Eseju.
Definicja muzycznego partnerstwa
Próba
wyjaśnienia pojęcia.
W The Encyclopedia Britannica, wyd. z 1990 r., hasło Partnership
(Partnerstwo), brzmi następująco: “Partnership, voluntary association
of two or more persons for the purpose of managing a business enterprise and
sharing its profits or losses”, czyli: “Partnerstwo,
dobrowolny związek dwu lub więcej osób, którego celem jest prowadzenie
przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków lub strat”.
Tak brzmi definicja partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii,
jaka istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest
powiedziane, zwięźle i zrozumiale. Przyznam się, iż moja wędrówka po rozmaitych
encyklopediach trwała dość długo. Dopiero ta, ostatnia, najbardziej trafiła mi
do przekonania.
Ale niemal natychmiast po jej lekturze wspomniała mi
się wyborna, wyczytana u Abby Ebana niezwykle mądra i ważna anegdota o
dociekliwym uczniu, który zapytał rabina, czy można w jednym zdaniu streścić całą
Torę. Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza, podejrzewam, że
okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: „Of course, yes. What is hateful to you, do not
do to your neighbor. This
is the whole Torah. The rest is commentary”, co
w dowolnym tłumaczeniu brzmi:” Oczywiście, tak. Nie czyń bliźniemu, co tobie
niemiłe. To jest cała Tora. Reszta, to komentarz”.
Odrobinę podobnie z partnerstwem. Istota
encyklopedycznej definicji ma wymiar jednego, krótkiego zdania. Teraz miejsce
na komentarz. Oczywiście, będzie to komentarz osobisty. Nigdy nie ośmieliłbym
się nawet na chwilę pomyśleć o jakimś komentarzu uniwersalnym!
Są to:
Wartość
pierwsza: Wspólna, wzajemna
odpowiedzialność za całość wykonania.
Dla porządku, zacytuję fenomenalne określenie dzieła
muzycznego, autorstwa naszego wspaniałego, nieocenionego prof. Kazimierza
Sikorskiego: „Wprawdzie dzieło muzyczne jest jednością, ale składa się z
wielu elementów: melodii, rytmu, harmonii, dynamiki, agogiki, artykulacji,
kontrapunktu, formy i zawartości emocjonalnej”.
Solista realizuje wykonanie utworu, wszystkie jego elementy sam jeden, na swoją
wyłączną odpowiedzialność. Jego jest sukces i jego jest niepowodzenie. Nie musi
z nikim i z niczym się liczyć.
W partnerskim wykonaniu zespołowym, odpowiedzialność ma podwójny charakter: za
element, lub może elementy dzieła realizowane przez siebie oraz za walor
całości. Wykonawca winien działać w nieustającej świadomości, że marnie
realizowane przez niego wspomniane elementy utworu, degradują wykonanie,
deprecjonując wysiłek i starania pozostałych uczestników.
Wartość
druga: Wzajemność
Niepodobieństwem jest wyobrazić sobie partnerstwo w jedną stronę, podobnie jak
przyjaźń w jedną stronę. Te dwie, by może najpiękniejsze relacje pomiędzy
ludźmi, bez wzajemności, po prostu nie istnieją.
Jedynie, w pewny sensie, można sobie wyobrazić miłość
w jedną stronę, miłość nieodwzajemnioną. Oczekiwanie szczęścia i sukcesu w
takim układzie jest osobistą sprawą zakochanego, na jego wyłączną
odpowiedzialność.
Od zawsze uważałem, że – cytuję sam siebie –
„To, że ja panią, kocham, pani do niczego nie zobowiązuje, a mnie, do niczego
nie upoważnia”.
Wartość
trzecia: Rozumienie partnera
Rozumienie partnera pojmuję zarówno w sensie
dosłownym, jak i w sensie szerokim.
Rozumienie w sensie dosłownym, prostym, wbrew wszelkim
pozorom, wydaje się być niepozbawione znaczenia, bardziej niż się to
powszechnie sądzi. Każdy człowiek przecież, nawet we wspólnym, rodzimym języku,
ma specyficzny sposób wysławiania się i wypowiadania swych myśli, indywidualne
poczucie humoru, intonację i styl zwracania się do bliźnich. Jakże często
zdarzają się nieporozumienia, nawet irytujące, będące wynikiem właśnie tych
pozornie błahych drobiazgów!
Rozumienie szersze, głębiej dotykające całej sfery
psychologicznej, to znajomość indywidualnych cech partnera, jego temperamentu i
osobowości.
Osobiście, za ważną uważam też odmienność wynikającą
np. z płci. Zawsze miałem inne poczucie muzycznego bycia partnerem mężczyzny i
kobiety. Można wprawdzie uznać, że w sferze czystej profesji aspekt ten nie ma
znaczenia, ale bywa to równocześnie niuans, który może mieć wpływ na komfort
bycia razem.
Wartość
czwarta: Otwarcie na dialog.
Lubię takie oczywiste stwierdzenie, ze dwa monologi nie tworzą dialogu.
Istotnie, kiedy każdy z partnerów zajmuje się wyłącznie swoją kwestią, bez
żadnego związku z kwestią partnera, dialog po prostu nie istnieje. W równej
mierze dotyczy to dialogu w muzycznej profesji, jak i w zwyczajnym byciu razem
człowieka z drugim człowiekiem.
Wartość
piąta: Gotowość rozumienia odmienności
partnera
Wprawdzie powszechnie wiadomo, że każdy człowiek jest jednostką unikatową i
niepowtarzalną, ale w zwyczajnych relacjach nader często zapomina się o tym.
Dotyczy to szczególnie dłużej trwającego układu z partnerem lub partnerami. Te
zrozumiałe odmienności mogą stać się problemem, kiedy w miejsce atrakcji
zaczyna pojawiać się trudna do uniknięcia irytacja.
Nie należy też do najłatwiejszych zaakceptowane faktu, że w równym stopniu
gotowość rozumienia odmienności partnera dotyczy a rebours nas
samych, tzn., że partner winien wzajemnie rozumieć nasze odmienności, podobnie
jak my jego.
Nieoceniona jest oczywiście świadomość tego zjawiska, która ułatwia poruszanie
się po tym delikatnym i nader drażliwym terenie.
Wartość
szósta: Wewnętrzna przestrzeń
Chodzi mi o przestrzeń myślenia, która zapewnia bezkonfliktowe przebywanie i
współpracę z partnerem, wolne od doktryn, zawężonych preferencji estetycznych,
obciążeń światopoglądowych, moralnych i historycznych, czy nawet śladowych
kojarzeń rasowych.
Taka przestrzeń, jak wolność, w ogromnej mierze zapewnia luksus i komfort bycia
razem i współpracę z partnerem, niemal całkowicie gwarantuje swobodę wypowiedzi
artystycznej, bez poczucia zagrożenia i rozmaitych niewygód.
Wartość
siódma: Zdolność równoczesnego
słyszenia siebie i partnera
Jest to jedna z podstawowych odmienności pomiędzy graniem solowym i zespołowym.
Nie jest z pewnością odkrywcze, jeśli wspomnę, że solista słyszy wyłącznie sam
siebie. Z kolei, muzyk wykonujący w zespole, musi, po prostu musi doskonale
słyszeć sam siebie i równocześnie, słyszeć i rozumieć, co gra jego partner.
Jestem przekonany, że jest to nie tylko zdolność, ale również umiejętność,
której można nauczyć.
Nie widzę specjalnego powodu, żeby uświadamiać znaczenie i wartości takiego
słyszenia dla fascynacji wspólnego kreowania sztuki wykonawczej i zwyczajnego
życia. Bo czyż ta powinność słuchania siebie, słuchania i rozumienia partnera
nie dotyczy w równym stopniu wspólnego grania, jak i codziennego bycia razem z
drugim człowiekiem?
Wartość
ósma: Kultura bycia z drugim człowiekiem.
Chciałoby się powiedzieć, że wymagania kultury są
powinnością bycia z drugim człowiekiem w każdej sytuacji, w równej mierze profesjonalnej, jak i tej, zwyczajnej, codziennej. W moim odczuciu, powszechne
realizowanie oczekiwań kultury w relacjach międzyludzkich, pod znakiem
zapytania stawiałoby konieczność istnienia wszelkich kodeksów i
dekalogów.
W sytuacji wspólnego działania, kultura zachowania
się, wzajemnego zwracania się do siebie w klimacie napięcia i zaangażowania w
pracę, wydaje się być czymś szczególnie oczekiwanym.
Wartość
dziewiąta: Takt w rozwiązywaniu napięć
Jestem przekonany, że w partnerstwie, nawet najpełniejszym i najdoskonalszym,
pewne napięcia są nieuniknione. Przecież naiwnością byłby oczekiwanie, że
partnerstwo jest jakąś permanentną sielanką.
Wydaje się, że walka przynależy istocie człowieczeństwa. Ważne, żeby w walce
wektory sił były skierowane ku wspólnemu dobru, a nie przeciwko sobie.
Napięcia w partnerstwie są być może wynikiem złożoności ludzkiej natury, ale
również pozornie drobnych sytuacji, które mogą nieść w sobie ukrytą groźbę
poważniejszego konfliktu.
W sytuacji pojawiających się napięć, wspomniana przed chwilą kultura, takt i
dobra wola, oraz ludzka życzliwość w ich rozwiązywaniu, są po prostu
nieocenione.
Warto może też zachować świadomość, że pewne
niewygody, które odczuwam podczas bycia z drugim człowiekiem, są w jakimś
sensie odwracalne, tzn., że partner może również odczuwać niewygody bycia ze
mną. Wciąż to partnerskie oczekiwanie wzajemności!
Wartość
dziesiąta: Zdolność akceptowania
kompromisu
Próby uniformizacji na ogół kończą się niepowodzeniem. Tu właśnie jest miejsce
na kompromis, umożliwiający swobodę wypowiedzi. W delikatnej materii pewnych
odmienności preferencji estetycznych, jest to chyba czymś oczywistym.
Za wielce pomocną uważam świadomość, że interpretacja muzycznej frazy wcale nie
musi być identyczna u wszystkich wykonawców zespołu, którzy są przecież
profesjonalistami i żaden nie proponuje muzycznych nonsensów. A pewne
odmienności i niuanse interpretacyjne, które wynikają ze zrozumiałych różnic
indywidualnych, mogą wykonanie wręcz uatrakcyjnić i ubarwić.
Wartość
jedenasta: Zaufanie i szacunek do partnera
Zaufanie i szacunek do wartości partnera są czyś ewidentnym. Oczywiście,
zaufanie i szacunek nie tylko do umiejętności profesjonalnych, ale również do
wartości czysto ludzkich, postawy życiowej, sposobu postępowania z drugim
człowiekiem, radzenia sobie z trudnościami i rozlicznymi problemami współżycia.
Jednym słowem, do wszystkiego, co składa się na pełny obraz osobowości.
Wartość
dwunasta: Rozumienie niedoskonałości
partnera i… swoich własnych
Od razu chciałoby się zacytować angielskie:” Nobody is perfect”,” Nikt nie
jest doskonały”. I nie jest to zwyczajne porzekadło. Rozumienie i
aprobata tego pozornego drobiazgu, chroni przed szkodliwą, niekiedy ekscesywną
irytacją, a w stosunku do siebie samego, pozwala zachować dystans wobec
własnych niedoskonałości. Być może nawet zapobiega destruktywnej
frustracji i ekscesywnej rozterce.
Wszak, Errare humanum est. Błądzenie jest rzeczą ludzką. Błąd
jest wliczony w koszt postępu i rozwoju. A lęk przed błędem może być
gorszy i bardziej szkodliwy niż sam błąd. Ode mnie zależy, czy w tym, w
gruncie rzeczy niemiłym zjawisku potrafię dostrzec element pozytywny,
kreatywny, czy jedynie destruktywny i negatywny.
Jak wspomniałem, mój komentarz do encyklopedycznej definicji partnerstwa jest
osobisty, nazwałbym go nawet, autorski. Wymiar pojęcia partnerstwa, a
partnerstwa w muzyce w szczególności, wydaje się być bardzo rozległy i jakieś
omówienie na miarę kompletnego, z trudem zmieściłoby się w pokaźnej trylogii. Dlatego też selekcja jest nieunikniona. Mam nadzieję, że elementy, które
przedstawiłem dla moich celów, mają szansę dać w miarę zwięzły i konkretny
obraz tej absolutnie fascynującej relacji profesjonalnej i międzyludzkiej.
Zdaję sobie również sprawę, iż moje dywagacje o
muzycznym partnerstwie mają charakter idei, która niekoniecznie ma
odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ale pocieszam się, że nawet Dekalog, ze
swoim „Nie zabijaj”, „Nie cudzołóż”, „Nie kradnij”, jakże często nijak się ma
do tego, co dzieje się pomiędzy ludźmi. W moim prywatnym dekalogu np., od ponad
pół wieku wołam „Bądź partnerem”, a wciąż jeszcze słyszę wokół „Bądź
akompaniatorem!”.