RUCH MUZYCZNY Nr.5, maj 2016,
opublikował ten tekst.
Prof. Jerzy Marchwiński
Do
młodych śpiewaków
Kiedy red. Tomasz Cyz z „Ruchu Muzycznego” zwrócił się do
mnie o napisanie kilku zdań adresowanych do młodych śpiewaków, chciałem
odmówić. Bo czy nie powinna to być sprawa profesjonalnego śpiewaka a nie
pianisty? Po chwili namysłu zmieniłem zdanie, jako że chyba jednak jestem
pianistą nietypowym. Los obdarzył mnie niewiarygodną szansą obcowania profesjonalnego
z niezwykłymi, śpiewającymi partnerami, z nazywaną w świecie kultową śpiewaczką Ewą Podleś, partnerką
mojego życia; Haliną Słonicką, świetną artystką, matką mojej córki Anny; ze
zjawiskową Teresą Żylis-Garą; niepowtarzalną Maureen Forrester i kryształowym
artystą, Andrzejem Hiolskim. Może więc mam powód, żeby wypowiedzieć swoje
zdanie o śpiewaniu, oczywiście, absolutnie osobiste?
A więc, po pierwsze. Śpiewakiem, chyba podobnie jak każdym
innym artystą, nie można chcieć zostać. Śpiewakiem, trzeba się urodzić. Trzeba być
wyposażonym w głos, choć nawet początkowo nierozpoznawalny i chyba w szczególną
wrażliwość psychiczną. Dopiero wtedy można zacząć myśleć o śpiewie.
Po drugie. Trzeba się nauczyć profesjonalnego posługiwania się
głosem, jako instrumentem. Za niezwykle ważną uważam wiedzę podstawową. Trochę,
jak z prowadzeniem samochodu: żeby zostać Hołowczycem, trzeba nauczyć się
najpierw doskonale posługiwać sprzętem.
Po trzecie, nie skrywam, trzeba trafić na pedagoga. Osobiście
uważam, że w sztuce nie ma uniwersalnych pedagogów. Nie każdy pedagog może
nauczyć każdego ucznia i nie każdy uczeń może dać się uformować każdemu
pedagogowi. Za niezwykle ważną uważam świadomość, że nauczyć można wyłącznie
profesji. Jeszcze nikomu nie udało się nikogo nauczyć talentu, tego dobra
powierzonego. Daremne poszukiwanie szamana, który by to potrafił. Talent albo
się ma, albo nie ma. Wyłączna profesja, ta, której można nauczyć nawet bardzo
skromnie wyposażonego młodego człowieka, wprawdzie też jest pożyteczna, ale na
szczyt Parnasu, bez talentu nie ma się co wybierać.
Po czwarte, za ogromnie ważne uważam rozpoznanie swoich możliwości
i funkcjonowanie zgodnie z nimi. Broni to przed wyniszczająca frustracją. Małe,
też może być piękne. Nie każdy ma dyspozycje, żeby krążyć pomiędzy La Scalą i
METem. Znam takich, którzy przeżyli szczęśliwe życie śpiewając w chórze!
Po piąte, świadomość, że śpiewak dysponuje instrumentem
unikatowym i wyjątkowym, niepodobnym do żadnego innego. Stan zdrowia wykonawcy
nie degraduje Steinwaya lub Stradivariusa. A głos? Te wszystkie niedyspozycje,
choroby, niedomykalności, wadliwe używanie, mogą szybko zniszczyć walor
najpiękniejszego nawet instrumentu. Dlatego – proszę wybaczyć, że przywołuję nazwę
pereelowską – za autentycznie ważne uważam profesjonalne BHP (przypominam: „Bezpieczeństwo
i Higiena Pracy”). Staranne, niespieszne wybieranie repertuaru, racjonalny
trening, odpoczynek są nie do przecenienia. Cierpliwości, młody człowieku!
Młoda Rosina nie powinna akceptować Azuceny, choćby nawet za bajeczne
honorarium! Jeden wadliwy kontrakt może zniszczyć głos na zawsze (znam nazwiska
i adresy!). Może warto mieć ciągle w pamięci refleksje wielkiego Battistiniego,
że śpiewak nigdy nie powinien się zbliżać do 100% swoich możliwości?
Po szóste. Wysoki poziom opanowania profesji i spory
horyzont wrażliwości, umożliwia wykonywanie całego, zróżnicowanego repertuaru.
Jednakże istota śpiewu zawsze pozostaje ta sama. Są, oczywiście zrozumiałe
różnice, podobnie jak pomiędzy graniem na fortepianie Scarlattiego i Bartoka.
Ale istota pianistyki pozostaje ta sama.
I po siódme, ostatnie, być może najważniejsze, że śpiewa się
nie dla siebie, tylko dla słuchacza, złaknionego spotkania z pięknem Sztuki. Że
paletę możliwości profesjonalnych udoskonala się do ostatniego tchnienia, że śpiew,
to nie tylko wokal, ale może nawet nade wszystko tekst, dramat, któremu głos ma
służyć.
Warszawa, 6 maja 2016
Jmarchwinski@gmail.com