Prof.
Jerzy MARCHWIŃSKI
Refleksje o muzycznym
partnerstwie
Moje pojawienie się przed Państwem miało
nosić tytuł: Wykład o muzycznym
partnerstwie. Nalegałem jednakże, żeby zostało zmienione właśnie na Refleksje o muzycznym partnerstwie.
Prelekcja lub wykład kojarzą mi się od
razu z klimatem nauki, z oczekiwaniem sformułowań skierowanych ku uogólnieniom,
nawet ze szczególnym poszukiwaniem prawidłowości i jedynie słusznych rozwiązań.
Zdecydowanie czymś innym jest klimat
refleksji, który doskonale się realizuje w pewnej swobodzie indywidualnych, osobistych
sformułowań, które zachowują margines dowolności, unikatowego spojrzenia na
problem. Nie waham się podpowiedzieć, że refleksje dopuszczają też możliwość
obcowania z tajemnicą, która
niekoniecznie musi być do końca poznana i nazwana.
Na swój prywatny użytek posługuję się
takim prostym, być może nawet nieco trywialnym porównaniem różnicy pomiędzy
nauką i sztuką. Jest to pojęcie krzyżówki. W nauce, jak w krzyżówce, jeśli
wszystko się zgadza w poziomie i w pionie, problem jest rozwiązany. A w sztuce?
Wszystko się zgadza i w poziomie i w pionie, a sztuki nie ma!
Refleksje, którymi chciałem się z podzielić,
przynależą do świata sztuki, nawet jeśli bezpośrednio nie rezydują w świecie dźwięków. Dotyczą
jednakże unikatowej rzeczywistości wyjątkowej grupy ludzi, naznaczonych
znamieniem artyzmu i tajemniczych dyspozycji, zwanych talentem lub zdolnościami.
W rzeczywistości tej trudno by znaleźć rozwiązania jedynie słuszne i jedynie
prawidłowe. Tu miejsce dla intuicji i szczególnej wrażliwości.
Oczywiście, cały ten świat wspiera się
na fundamencie możliwej do nauczenia się profesji i specyficznej wiedzy. Bo
profesji można się nauczyć; chyba
jeszcze nikomu nie udało się nauczyć talentu!! Jestem głęboko przekonany, że te
moje refleksje, wchodzą właśnie w zakres profesji i, być może, okażą się
przydatne dla znalezienia swojego miejsca w niełatwym świecie bycia artystą.
W moim osobistym postrzeganiu, trzy widzę
idee, które wiążą ludzi ze sobą i stanowią istotną część sukcesu ich
współżycia. Jest to miłość, przyjaźń i właśnie, partnerstwo.
Internetowy almanach wyraźnie wskazuje na
uprzywilejowane usytuowanie miłości w literaturze. To o niej wylali morze
atramentu autentyczni geniusze niemal od zarania ludzkich losów, aż do chwili
obecnej. To Salomonowa „Pieśń nad Pieśniami”,
niemal cała grecka mitologia, niezliczone wiersze i poematy, powieści i
przypowieści.
Wprawdzie idea przyjaźni przewija się
przez Iliadę, nawet Biblię i twórczość znakomitych literatów, łącznie z Cervantesem,
Goethem czy naszym Krasickim i Prusem, ale w porównaniu z miłością, jest to
część znikoma.
O partnerstwie? Nic z literatury, ostatnio,
trochę dziennikarskich sygnałów. A przecież wydawałoby się, że to właśnie partnerstwo
pomiędzy ludźmi wydaje się być niemal pewnym
i skutecznym gwarantem sukcesu współpracy i współżycia z drugim człowiekiem,
oferuje chyba najwięcej szans udanego, trwałego kreowania wspólnej
rzeczywistości. Z miłością różnie bywa, bo „miłość
to cygańskie dziecię, ani jej nie ufaj
ani wierz”. Przyjaźń, też nie zawsze wytrzymuje próbę konfrontacji z
rozmaitymi, trudniejszymi sytuacjami.
Niekiedy wydaje mi się, że partnerstwo
wciąż oczekuje swojego Szekspira albo naszego Kotarbińskiego. Moje, osobiste
refleksje, to być może drobna, bezprecedensowa i pionierska zapowiedź czegoś,
dotychczas nieistniejącego. Kiedy zacząłem je spisywać ze zdumieniem uświadomiłem
sobie, że obraz partnerstwa, muzycznego partnerstwa, wcale nie jest odległy od
partnerstwa międzyludzkiego, że wręcz, pomijając specyfikę pojęć muzycznych,
właściwie mówi o tym samym. Dlatego też traktuję temat muzycznego partnerstwa,
jako rodzaj pretekstu, narzędzia, które może służyć próbie ogarnięcia tego
fascynującego, acz dość rozległego zjawiska.
Archiwalne, przed ponad 60 laty
nagranie Winterreise ze znakomitym Edmundem
Kossowskim, będącym wówczas w apogeum swej formy, ze mną, zaledwie świeżo upieczonym
absolwentem ówczesnego PWSM, stało się zaczynem mej życiowej pasji, partnerstwa
i akompaniamentu. Od samego początku współpracy uświadomiłem sobie, że Pieśń
Franza Schuberta jest jedna, nie tylko dla śpiewaka ale dla obydwu wykonawców,
śpiewaka i pianisty, obarczonych niepodzielną troską o możliwie najlepszą realizację
arcydzieła.
Kolejnym, autorskim odkryciem było
uświadomienie sobie - w moim odczuciu - ewidentnego faktu, że cała muzyczna aktywność
wykonawcza ma tylko dwie formy: albo solową, indywidualną, albo zespołową, jako
współpraca z innym wykonawcą. Jestem przekonany, że najlepszym, kreatywnym
fundamentem sukcesu współpracy wykonania zespołowego, jest właśnie partnerstwo,
a nie krzywy układ solista-akompaniator.
Kilka słów o akompaniamencie i
akompaniatorze, o ich roli artystycznej i usługowej. Tzw. akompaniament stanowi integralną część utworu i tak, jak wszystkie pozostałe,
musi być wykonany bez skazy, w idealnym kontekście relacji pomiędzy elementem
wiodącym i wtórującym. Posługuję się przykładem Chopinowskich nokturnów. Prawa ręka,
to naczelny śpiew Nokturnu, a lewa, to jego wtór, akompaniament. Marnie
zrealizowany przez lewą rękę wtór, zniweczy nawet najpiękniejszy śpiew prawej.
W moim osobistym pojmowaniu, nie ma zresztą potrzeby uciekania się do przykładu
Nokturnu. Wiem, że nawet najprostszy Bas Albertiego, może być wykonany marnie,
albo znakomicie, może wykonanie całości degradować, albo je kreować. Pianista
realizujący ten tzw. akompaniament, nie powinien się rozstawać ze świadomością,
że jest artystą, współtwórcą wykonania, wykorzystującym całą paletę swej
pianistycznej profesji.
W sprawach artystycznych, problemy
związane z relacją pomiędzy wykonawcami, w zasadzie nie odbiegają od relacji
partnerskich. Komplikacje zaczynają się ujawniać w obciążonych pejoratywnymi
konotacjami relacji pomiędzy tzw. solistą i tzw. akompaniatorem. W szkolnictwie
wszystkich szczebli, z akademickim
łącznie, popełniany jest zatrważający błąd przez pedagogów, często nawet tych
renomowanych, którzy zakodowują w świadomości uczniów pojęcie
pianisty-akompaniatora, od którego oczekuje się niemal wyłącznej usługi, nawet
w Sonatach, wciąż nagminnie określanych jako utwory instrumentalne z
akompaniamentem fortepianu. Ta skandaliczna deformacja potrafi pozostawić ślad
na całe życie nawet renomowanym artystom.
Problem relacji pomiędzy wykonawcami, z których
jeden jest uprzywilejowany a drugi, tzw. akompaniator, zobowiązany do
subordynacji, nawet w wymiarze trywialnym, niestety wciąż istnieje. Mnie chodzi
w istocie o nierówne relacje pomiędzy wykonawcami, przekładającymi się na
rezultat artystyczny wykonania. Walor Pieśni Mozarta wykonanych przez Elizabeth
Schwarzkopf i akompaniatora, nawet określanego
mianem cesarza akompaniatorów jakim był Gerald Moore i tą samą Schwarzkopf
z Walterem Giesekingiem, ówczesnym królem pianistów, jest dostrzegalnie inna.
Wydaje mi się, że przyczyna jest głównie mentalna, psychologiczna: albo jest
się partnerem, jednym z dwu równych wykonawców, albo akompaniatorem, nawet
jeśli jego udział jest z najwyższej półki.
Tyle wstępnych, zaledwie sygnalizowanych
refleksji. Teraz czas na najważniejszą, rodzaj definicji fascynującego zjawiska
jakim jest partnerstwo. Będzie to
definicja przeniesiona in extenso z
moich poprzednich tekstów.
Mój osobisty dekalog lub
raczej Dodekalog Muzycznego Partnerstwa, jest listą podstawowych refleksji i wartości,
które mogą dopomóc w zaistnieniu udanego partnerstwa. Jakkolwiek refleksje mają
charakter osobisty, ich treść wydaje się być uniwersalna.
W The Encyclopedia
Britannica, hasło Partnership (Partnerstwo), brzmi następująco: “Partnership, voluntary association of two or
more persons for the purpose of managing a business enterprise and sharing its
profits or losses”, czyli: “Partnerstwo,
dobrowolny związek dwu lub więcej osób, którego celem jest prowadzenie
przedsięwzięcia oraz dzielenie jego zysków lub strat”.
Tak
brzmi definicja partnerstwa w tej, być może, najznakomitszej encyklopedii, jaka
istnieje na świecie. Właściwie, nic dodać, nic ująć. Wszystko jest powiedziane,
zwięźle i zrozumiale.
Ale niemal
natychmiast po jej lekturze wspomniała mi się wyborna, wyczytana u wielkiego
Abby Ebana niezwykle mądra i ważna anegdota o dociekliwym uczniu, który zapytał
rabina, czy można w jednym zdaniu streścić całą Torę. Oto odpowiedź, którą usłyszał z ust mistrza,
podejrzewam, że okraszoną nieco filozoficznym uśmiechem: „Of course, yes. What is hateful to you, do not do to your neighbor. This is the whole Torah. The rest is commentary”, co w dowolnym
tłumaczeniu brzmi: ”Oczywiście, tak. Nie
czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest cała Tora. Reszta, to komentarz”.
Odrobinę
podobnie z partnerstwem. Istota encyklopedycznej definicji ma wymiar jednego,
krótkiego zdania. Teraz miejsce na komentarz. Oczywiście, będzie to komentarz
osobisty. Nigdy nie ośmieliłbym się nawet na chwilę pomyśleć o jakimś
komentarzu uniwersalnym!
Zacznę
od refleksji, że partnerstwo, podobnie jak kultura i wszelkie kreatywne relacje
pomiędzy ludźmi, nie dzieje się samo. Wszystko wymaga wysiłku, zaangażowania,
mądrości, wytrwałości, może też w pewnym sensie poświęcenia i innych, im
podobnych, pokrewnych wartości.
W
konkretnym przypadku muzyka-wykonawcy, warunkiem nieodzownym jest możliwy do
osiągnięcia, indywidualny poziom umiejętności profesjonalnych. Nie mam na myśli
jakichś wartości absolutnych. Chodzi mi raczej o poziom aktualny, umożliwiający
partnerstwo pomiędzy uczniami, pomiędzy studentami i w końcu, pomiędzy
dojrzałymi artystami.
Spośród
wielu ważnych wartości, zdecydowałem się do mojego osobistego komentarza wybrać
12, bez jakiejś hierarchicznej kolejności. Mogą one stanowić zbiór potrzebnych
elementów, dla w miarę kompletnego obrazu całości. Taki rodzaj „Dodekalogu muzycznego partnerstwa”.
Są
to:
Wartość
pierwsza:
Wspólna, wzajemna odpowiedzialność za
całość wykona-nia.
Dla
porządku, zacytuję fenomenalne określenie dzieła muzycznego, autorstwa naszego
wspaniałego, nieocenionego prof. Kazimierza Sikorskiego: „Wprawdzie
dzieło muzyczne jest jednością, ale składa się z wielu elementów: melodii,
rytmu, harmonii, dynamiki, agogiki, artykulacji, kontrapunktu, formy i
zawartości emocjonalnej”.
Solista
realizuje wykonanie utworu, wszystkie jego elementy sam jeden, na swoją
wyłączną odpowiedzialność. Jego jest sukces i jego jest niepowodzenie. Nie musi
z nikim i z niczym się liczyć.
W
partnerskim wykonaniu zespołowym, odpowiedzialność ma podwójny charakter: za
element, lub może elementy dzieła realizowane przez siebie oraz za walor
całości. Wykonawca zespołowy, winien więc działać w nieustającej świadomości,
że marnie realizowane przez niego wybrane elementy utworu, degradują wykonanie,
deprecjonując wysiłek i starania pozostałych uczestników.
Wartość
druga:
Wzajemność
Niepodobieństwem
jest wyobrazić sobie partnerstwo w jedną stronę, podobnie jak przyjaźń w jedną
stronę. Te dwie, być może najpiękniejsze relacje pomiędzy ludźmi, bez
wzajemności, po prostu nie istnieją.
Jedynie, w pewny
sensie, można sobie wyobrazić miłość w jedną stronę, miłość nieodwzajemnioną. Oczekiwanie
szczęścia i sukcesu w takim układzie jest osobistą sprawą zakochanego, na jego
wyłączną odpowiedzialność.
Od zawsze uważałem, że – cytuję sam siebie –
„to, że ja ciebie kocham, ciebie do niczego nie zobowiązuje, a mnie, do niczego
nie upoważnia”.
Wartość
trzecia:
Rozumienie partnera
Rozumienie partnera
pojmuję zarówno w sensie dosłownym, jak i w sensie szerokim.
Rozumienie w sensie
dosłownym, prostym, wbrew wszelkim pozorom, wydaje się być niepozbawione
znaczenia, bardziej niż się to powszechnie sądzi. Każdy człowiek przecież,
nawet we wspólnym, rodzimym języku, ma specyficzny sposób wysławiania się i wypowiadania
swych myśli, indywidualne poczucie humoru, intonację i styl zwracania się do
bliźnich. Jakże często zdarzają się nieporozumienia, nawet irytujące, będące
wynikiem właśnie tych pozornie błahych drobiazgów!
Rozumienie
szersze, głębiej dotykające całej sfery psychologicznej, to znajomość
indywidualnych cech partnera, jego temperamentu i osobowości.
Osobiście, za dość
ważną uważam też odmienność wynikającą np. z płci. Zawsze miałem inne poczucie
muzycznego bycia partnerem mężczyzny i kobiety. Można wprawdzie uznać, że w
sferze czystej profesji aspekt ten nie ma znaczenia, ale bywa to równocześnie
niuans, który może mieć wpływ na komfort bycia razem.
Wartość
czwarta:
Otwarcie na dialog.
Lubię
takie oczywiste stwierdzenie, ze dwa monologi nie tworzą dialogu. Istotnie,
kiedy każdy z partnerów zajmuje się wyłącznie swoją kwestią, bez żadnego
związku z kwestią partnera, dialog po prostu nie istnieje. W równej mierze
dotyczy to dialogu w muzycznej profesji, jak i w zwyczajnym byciu razem człowieka
z człowiekiem.
Wartość
piąta:
Gotowość rozumienia odmienności partnera
Wprawdzie
powszechnie wiadomo, że każdy człowiek jest jednostką unikatową i
niepowtarzalną, ale w zwyczajnych relacjach nader często zapomina się o tym.
Dotyczy to szczególnie dłużej trwającego układu z partnerem lub partnerami. Te
zrozumiałe odmienności mogą stać się problemem, kiedy w miejsce atrakcji
zaczyna pojawiać się trudna do uniknięcia irytacja.
Nie
należy też do najłatwiejszych zaakceptowane faktu, że w równym stopniu gotowość
rozumienia odmienności partnera dotyczy a
rebours nas samych, tzn., że partner winien wzajemnie rozumieć nasze
odmienności, podobnie jak my jego.
Nieoceniona
jest oczywiście świadomość tego zjawiska, która ułatwia poruszanie się po tym
delikatnym i nader drażliwym terenie.
Wartość
szósta: Wewnętrzna
przestrzeń
Chodzi
mi o przestrzeń myślenia, która zapewnia bezkonfliktowe przebywanie i
współpracę z partnerem, wolne od doktryn, zawężonych preferencji estetycznych,
obciążeń światopoglądowych, moralnych i historycznych, czy nawet śladowych
kojarzeń rasowych.
Taka
przestrzeń, jak wolność, w ogromnej mierze zapewnia luksus i komfort bycia
razem i współpracę z partnerem, niemal całkowicie gwarantuje swobodę wypowiedzi
artystycznej, bez poczucia zagrożenia i rozmaitych niewygód.
Wartość
siódma:
Zdolność równoczesnego słyszenia siebie i
partnera
Jest
to jedna z podstawowych odmienności pomiędzy graniem solowym i zespołowym. Nie
jest z pewnością odkrywcze, jeśli wspomnę, że solista słyszy wyłącznie sam
siebie. Z kolei, muzyk wykonujący w zespole, musi, po prostu musi doskonale
słyszeć sam siebie i równocześnie, słyszeć i rozumieć, co gra jego partner.
Jestem
przekonany, że jest to nie tylko zdolność, ale również umiejętność, której
można nauczyć.
Nie
widzę specjalnego powodu, żeby uświadamiać znaczenie i wartości takiego
słyszenia dla fascynacji wspólnego kreowania sztuki wykonawczej i zwyczajnego
życia. Bo czyż ta powinność słuchania siebie, słuchania i rozumienia partnera
nie dotyczy w równym stopniu wspólnego grania jak i codziennego bycia razem z
drugim człowiekiem?
Wartość
ósma:
Kultura bycia z drugim człowiekiem.
Chciałoby się powiedzieć, że wymagania
kultury są powinnością bycia z drugim człowiekiem w każdej sytuacji, w równej
mierze profesjonalnej jak i tej, zwyczajnej, codziennej. W moim odczuciu,
powszechne realizowanie oczekiwań kultury w relacjach międzyludzkich, pod
znakiem zapytania stawiałoby konieczność istnienia wszelkich kodeksów i
dekalogów.
W sytuacji wspólnego
działania, kultura zachowania się, wzajemnego zwracania się do siebie w
klimacie napięcia i zaangażowania w pracę, wydaje się być czymś szczególnie
oczekiwanym.
W sytuacji
pojawiających się napięć, wspomniana przed chwilą kultura, takt i dobra wola,
oraz ludzka życzliwość w ich rozwiązywaniu, są po prostu nieocenione.
Wartość
dziewiąta:
Takt w rozwiązywaniu napięć
Jestem
przekonany, że w partnerstwie, nawet najpełniejszym i najdoskonalszym, pewne
napięcia są nieuniknione. Przecież naiwnością byłby oczekiwanie, że partnerstwo
jest jakąś permanentną sielanką.
Napięcia
w partnerstwie są być może wynikiem złożoności ludzkiej natury, ale również
pozornie drobnych sytuacji, które mogą nieść w sobie ukrytą groźbę
poważniejszego konfliktu.
Wydaje
się również, że walka przynależy istocie człowieczeństwa. Ważne, żeby w walce
wektory sił były skierowane ku wspólnemu dobru, a nie przeciwko sobie.
Warto może też
zachować świadomość, że pewne niewygody, które odczuwam podczas bycia z drugim
człowiekiem, są w jakimś sensie odwracalne, tzn., że partner może również
odczuwać niewygody bycia ze mną. (Wciąż to partnerskie oczekiwanie wzajemności!).
Wartość
dziesiąta:
Zdolność akceptowania kompromisu
Próby
uniformizacji na ogół kończą się niepowodzeniem. Tu właśnie jest miejsce na
kompromis, umożliwiający swobodę wypowiedzi. W delikatnej materii pewnych
odmienności preferencji estetycznych, jest to chyba czymś oczywistym.
Za
wielce pomocną uważam świadomość, że interpretacja muzycznej frazy wcale nie
musi być identyczna u wszystkich wykonawców zespołu, którzy są przecież
profesjonalistami i żaden nie proponuje muzycznych nonsensów. A pewne
odmienności i niuanse interpretacyjne, które wynikają ze zrozumiałych różnic
indywidualnych, mogą wykonanie wręcz uatrakcyjnić i ubarwić.
Wartość
jedenasta:
Zaufanie i szacunek do partnera
Zaufanie
i szacunek do wartości partnera są czyś ewidentnym. Oczywiście, zaufanie i szacunek nie tylko do
umiejętności profesjonalnych, ale również do wartości czysto ludzkich, postawy
życiowej, sposobu postępowania z drugim człowiekiem, radzenia sobie z
trudnościami i rozlicznymi problemami współżycia. Jednym słowem, do
wszystkiego, co składa się na pełny obraz osobowości.
Wartość
dwunasta:
Rozumienie niedoskonałości partnera i…
swoich własnych
Od
razu chciałoby się zacytować angielskie: ”Nobody
is perfect”, ”Nikt nie jest doskonały”. I nie jest to zwyczajne porzekadło!
Rozumienie i aprobata tego pozornego drobiazgu, chroni przed szkodliwą,
niekiedy ekscesywną irytacją, a w stosunku do siebie samego, pozwala zachować
dystans wobec własnych niedoskonałości.
Być może nawet zapobiega destruktywnej frustracji i ekscesywnej
rozterce.
Wszak,
Errare humanum est. Błądzenie jest rzeczą
ludzką. Błąd jest wliczony w koszt postępu i rozwoju. A lęk przed błędem może być
gorszy i bardziej szkodliwy niż sam błąd.
Ode mnie zależy, czy w tym, w gruncie rzeczy niemiłym zjawisku potrafię
dostrzec element pozytywny, kreatywny, czy jedynie destruktywny i negatywny.
Jak
wspomniałem, mój komentarz do encyklopedycznej definicji partnerstwa jest
osobisty, nazwałbym go nawet, autorski. Wymiar pojęcia partnerstwa, a
partnerstwa w muzyce w szczególności, wydaje się być bardzo rozległy i jakieś
omówienie na miarę kompletnego, z trudem zmieściłoby się w pokaźnej trylogii. Dlatego
też, selekcja jest nieunikniona. Mam nadzieję, że elementy, które przedstawiłem
dla moich celów, maja szansę dać w miarę zwięzły i konkretny obraz tej
absolutnie fascynującej relacji profesjonalnej i międzyludzkiej.
Zdaję sobie również
sprawę, iż moje refleksje o muzycznym partnerstwie mają charakter idei, która
niekoniecznie znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ale pocieszam się, że
nawet Dekalog, ze swoim „Nie zabijaj”,
„Nie cudzołóż”, „Nie kradnij”, jakże
często nijak się ma do tego, co dzieje się pomiędzy ludźmi. W moim prywatnym,
muzycznym dekalogu np., od ponad pół wieku wołam „Bądź partnerem”, a wciąż jeszcze słyszę wokół „Bądź akompaniatorem!”.
Blog: Jerzy-Marchwinski.Blogspot.com