Nie skrywam, że bezpośrednio po opuszczeniu gabinetu p. dyrektora Jędrzejca, kiedy po raz pierwszy przedstawił mi Projekt zmian w programie nauczania szkół muzycznych I i II stopnia, cały problem sprawiał wrażenie prostego i łatwego. Ale niemal natychmiast potem, temat bardzo się rozrósł, pojawiło się wiele wątpliwości i pytań, a odpowiedź na nie okazała się niełatwa i złożona.
Z założenia nie podejmuję się oceny szczegółowej Projektu głównie dlatego, że całą mają półwieczną aktywność dydaktyczną realizowałem niemal wyłącznie na szczeblu akademickim. Oceną taką winni raczej zająć się pedagodzy kompetentni, eksperci od nauczania w szkołach muzycznych I stopnia w szczególności. Stąd, moje refleksje mają charakter bardziej ogólny. Z ich mnogości wybieram kilka, które wydają się być wiodące.
Refleksja pierwsza: O idei zmian programu nauczania.
Wprawdzie mówi się, że lepsze jest wrogiem dobrego, co wcale nie oznacza zgody na zachowanie status quo, na pozostawanie w miejscu. Rzeczywistość się przecież zmienia, czy chcemy tego czy nie. Wydaje mi się ze wszech miar zasadne, żeby w te zmiany włączyć się świadomie i z wyboru, wykorzystując każdą szansę wpływania na ich kształt. Taką właśnie próbą wydaje się być przedstawiony Projekt.
Nasze rodzime szkolnictwo muzyczne ma swoje niewątpliwe walory, o czym świadczą absolwenci, którzy przecież wcale nie przegrywają w konfrontacji ze swoimi pokoleniowymi rówieśnikami na całym świecie. Co również nie oznacza, że nie powinno się podejmować prób nie tyle ulepszania tego, co jest dobre, ile raczej eliminowania tego, co jest wadliwe.
Refleksja druga: O tzw. profesjonalizmie.
Zawsze odnosiłem wrażenie, że w sposób mniej lub bardziej zakamuflowany, każdy uczeń szkoły muzycznej, od samego początku nauki, traktowany jest z wszystkimi tego konsekwencjami, jako potencjalny, zawodowy muzyk, z ukierunkowaniem na indywidualny sukces. W moim odczuciu, przekłada się to na klimat niebezpiecznej rywalizacji i rozbudzania w efekcie destruktywnej ambicji, które, niestety, u bardzo wielu prowadzą w efekcie do poczucia porażki, zawodu, rozgoryczenia i wszelkich odcieni frustracji.
Z drugiej strony, powinnością szkoły muzycznej, jako szkoły specyficznie „zawodowej”, jest zapewnienie uczniom możliwości optymalnych warunków rozwoju ich talentów i w perspektywie, zdobywanie artystycznych szczytów.
Dochodzi do tego ogólny problem kształcenia muzycznego, które, w moim odczuciu, oprócz ewidentnej wiedzy ściśle profesjonalnej, winno przede wszystkim przekazywać młodemu człowiekowi informacje o sztuce, o pięknie. O sztuce, która jest być może najbardziej wyrafinowanym owocem ludzkiego umysłu i o pięknie, które jest jej istotą. Wydaje mi się, że w zasadzie, takim kształceniem winna zajmować się szkoła ogólnokształcąca, w której uczy się języka, matematyki, fizyki i kilkunastu innych przedmiotów, lecz sztuka i piękno, kultura są w niełasce, wręcz pomijane albo zgoła nieobecne.
Projekt przewiduje, że nie wszyscy uczniowie są predestynowani do muzycznej profesji i dla nich, proponuje się na szczeblu podstawowym, rodzaj czynnego, zespołowego kontaktu z różnymi rodzajami muzyki. Uważam tą ofertę za jedną z większych zalet Projektu, ponieważ gwarantuje żywy kontakt z muzyką, tym najbardziej abstrakcyjnym i uniwersalnym językiem porozumiewania się pomiędzy ludźmi, a opiera się bardziej na idei zabawy i przyjemności, wolnej od poczucia obowiązku i powinności.
Niewątpliwie, naczelnym celem szkolnictwa muzycznego jest kształcenie profesjonalistów, ale chyba niemniej ważne jest przekazywanie informacji o sztuce, o najszerzej pojętej kulturze, w tym o niewymiernie ważnej kulturze bycia człowieka z człowiekiem, ze zbiorowością. I to właśnie postrzegam jako fundamentalnie istotne w kreowaniu mentalnej sylwetki człowieka.
Do szkoły muzycznej I stopnia, winne mieć swobodny dostęp zarówno dzieci obdarzone zdolnościami muzycznymi jak i te, które same wyrażają po temu ochotę, lub są stymulowane przez rodziców; w moim odczuciu, szkoła muzyczna II stopnia winna mieć charakter już bardziej profesjonalny. Chociaż nie wszyscy przyjmowani do szkoły I stopnia zwieńczą swą edukację dyplomem akademii lub muzycznego uniwersytetu, nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć, kiedy i w jakich okolicznościach odezwie się w ich dorosłym życiu, nawet w dziedzinach dalekich od sztuki, nadruk muzycznego piękna, który otrzymali w dzieciństwie i młodości.
Refleksja o graniu zespołowym. Podobnie jak deformujący profesjonalizm, tak i za dominującą w uczniowskim środowisku możnaby uznać nieco zakamuflowaną preferencję solistyczną, w domyśle przywołującą docelowo imiona Rafała, Konstantego czy Krystiana. Granie zespołowe, czy po prostu, zespołowe uprawianie muzyki, pomimo wyraźnie dostrzegalnego postępu, bywa jeszcze traktowane drugoplanowo, nieco jakby po macoszemu.
W przedstawionym Projekcie pojawia się bardzo pozytywna i wartościowa inicjatywa przyznania graniu zespołowemu, zbiorowemu muzykowaniu, należnego mu miejsca. Forma tej propozycji nie jest bez niedoskonałości i na pewno będzie wymagać solidnego, profesjonalnego dopracowania. Granie zespołowe winno być wszak traktowane jako równe indywidualnemu, solowemu, bez nawet śladowej aluzji o jakiejś rzekomej nierówności lub specjalizacji. Idea ta winna zaistnieć w świadomości uczących i tych, którzy są uczeni, od pierwszego kontaktu z muzyką. Granie zespołowe, niezależnie od walorów ściśle profesjonalnych, dających ogromnej rzeszy muzyków możliwość wartościowej samorealizacji zawodowej i życiowej, uwrażliwia na społeczny aspekt wspólnoty i partnerstwa. A niestety, piękno i partnerstwo, wydają się być mocno zaniedbane w całym systemie edukacji, nie tylko muzycznej.
Pewnym niepokojem napawa mnie mentalny problem relacji pomiędzy graniem indywidualnym/solowym i graniem zespołowym w szkołach I i II stopnia. Nie wykluczam możliwości fałszywego i wielce szkodliwego hierarchizowania oraz uprzywilejowania grania solowego w stosunku do zespołowego. Wiąże się to ze zdeformowanym, zakorzenionym w środowisku pojęciem, że jakoby ten zdolniejszy zostaje solistą, a ten mniej wyposażony w zdolności, zostaje wykonawcą zespołowym. Sama rzeczywistość wskazuje na błąd podobnego postrzegania. Można być marnym solistą i bardzo wybitnym wykonawcą zespołowym. Oba te typy wykonań oczekują absolutnej perfekcji od grającego. Dlatego, w moim pojmowaniu, wykonawcza edukacja muzyczna, od samego zarania nauki powinna się rozwijać w rozsądnych proporcjach dwutorowo, indywidualnie/solowo i kameralnie/ zespołowo. Bez żadnej hierarchii i z dala od powszechnych pokus wprowadzania jakiejkolwiek specjalizacji. Apeluję tu do tych, którzy będą podejmować finalną decyzję o losie Projektu, aby nie rozstawali się z sygnalizowaną przez mnie refleksją i dopilnowali jej urzeczywistnienia.
W wysokiej cenie mam inicjatywę Autorów Projektu o tzw. szkołach pilotażowych. To kapitalny pomysł, kopalnia nowych doświadczeń i nade wszystko - nawet jeśli nie całkowicie, to przynajmniej w ogromnym stopniu - szansa na uniknięcie błędów zbyt pochopnego działania.
Refleksja o samym Projekcie. Inicjatywę pojawienia się Projektu postrzegam jako bardzo pozytywną. Powaga, z jaką traktowana jest przez sterujących resortem Kultury, nadaje jej charakter kreatywny i odpowiedzialny. Oczywiście, przed podjęciem decyzji o jego wdrażaniu, Projekt oczekuje głębokiego namysłu, rozwagi i środowiskowego dialogu, co – na szczęście – już się dzieje. Przecież myślenie i dialog, są nieskończenie mniej kosztowne, niż nierozważnie wprowadzone innowacje, których efektem pomimo najlepsze zamiary, w miejsce postępu i kreacji, może pojawić się destrukcja i spustoszenie.
Chodzi mi po głowie idea z gatunku know how w dziedzinie muzycznego kształcenia, również chyba opłacalnym kosztem możliwa do zrealizowania. A może udałoby się zorganizować wizytę kompetentnego fachowca o szerokich horyzontach, który przyjrzałby się, jak podobna edukacja funkcjonuje w kilku wybranych krajach? Mógłby to być np. kierunek niezbyt popularny, czyli na wschód, oraz do krajów anglosaksońskich i germańskich? Nie dla kopiowania ich systemów, lecz dla konfrontacji i zdobycia informacji. Być może okazałoby się, że wiele drzwi jest już otwartych a horyzonty są od dawna poszerzone?
Może, niezależnie od standardowo działających szkól muzycznych dla normalnie uzdolnionych i dla tych, którzy pragną jedynie po prostu zapoznać się z fundamentem muzyki i zwyczajnie uwrażliwić na kulturę, stworzyć szkołę dla wybitnie utalentowanych, jedną na cały kraj? Chcę zacytować trzy znane mi tego typu szkoły, które wynikami bardzo skutecznie uzasadniają swe istnienie. Są to: Instytut Gnesinych w Moskwie (jeden na całą Rosję), Instytut Yehudi Menuhina pod Londynem (jeden na całą Wielką Brytanię) i nowojorski Juilliard (tzw. młodzieżowy, jeden na całe Stany). Może wartoby się przyjrzeć ich idei, nawet jeśli nie osobiście, to chociaż przez Internet? A generalne, nie ustawać w przekonywaniu decydentów, o potrzebie nauczania kultury w szkołach ogólnokształcących: tej kultury, która jest owocem bliższej znajomości ze sztuką, kultury fizycznej na codzień i wreszcie kultury bycia człowieka z człowiekiem, która żywi się ideą partnerstwa.
Nie była moją intencją drobiazgowa analiza detali ani sformułowań Projektu, w większości bardzo celnych, ale także wielu mylących, albo wręcz wadliwych. Chciałbym tylko na zakończenie raz jeszcze wyartykułować dwie, fundamentalnie ważne, już wspomniane inicjatywy: to szkoły pilotażowe i zespołowe uprawianie muzyki przez dzieci w szkołach I stopnia. Obydwie są nie do przecenienia.
Luksemburg, 17 września 2012